Mirabilis!

Zaloguj się lub zarejestruj.

Zaloguj się podając nazwę użytkownika, hasło i długość sesji
Szukanie zaawansowane  

Aktualności:

         

~ZAPISY~
~REGULAMIN~
~WPROWADZENIE~
~DLA POCZĄTKUJĄCYCH~


Jeśli rejestrujesz się tu tylko po to, żeby nam umilić życie Twoim banem, nie rób nam tej przyjemności i się odwal C:

   


Autor Wątek: Opowiadania  (Przeczytany 21808 razy)

0 użytkowników i 4 Gości przegląda ten wątek.

Kinga27

  • Gość
Odp: Opowiadania
« Odpowiedź #120 dnia: Marzec 30, 2013, 18:24:19 »

Ja też piszę :P
Zgłoś do moderatora   Zapisane

Nero01

  • Gość
Odp: Opowiadania
« Odpowiedź #121 dnia: Marzec 30, 2013, 19:37:08 »

O czym? Moja nosi tytuł: ''Magiczne wakacje na wsi''.
Zgłoś do moderatora   Zapisane

Śnieżka (Blanka)

  • Medyczka
  • Powstaniec
  • Mentor
  • **********
  • Wiadomości: 14173
  • buahahaha Śnieżka zawitała :P
    • Kontynuowany bloog... już nie piszę o wilkach bardziej jest to pamiętnik :)
Odp: Opowiadania
« Odpowiedź #122 dnia: Marzec 30, 2013, 19:38:44 »

tez piszę opowiadanie jego tytuł to "Ja i ..." ale jakoś nie chce mi się go kończyć :P
Zgłoś do moderatora   Zapisane

[/color] Blan
~~ 5 lat~~
____________
- moce:
1.Czytanie w myślach,
2.Władanie żywiołami,
3.potrafi sprawić, że traci się zmysły. (dar może działać na wielu naraz),
4.wytwarza tarczę...
5.Teleportacja
6.Czary- magia
7.potrafi wytwarzać prąd.
8.Eksterioryzacja (nie kopiować!!))
9.Prapti (nie kopiować!!)
10.Wampiryzm (nie kopiować!!)
11*. Wizje (praca... :P
(*moc uzdrawiania- konkurs)
(*Moc chodzenia po wodzie- konkurs)
____________
- partner: Demon
- potomstwo: Znów Misty
Rodzeństwo: Karo
Wiek :
~~ Mam 5 lat/ dzień 2/ V część roku
____________
Siła: 810 (+ 20 do wszystkiego konkurs silkowy,+15 dzięki Fiolce Krwi Blackmoora. + 10 siła. Loteria, +100 Mantykora, +150 Bazyl))
Zręczność: 540
Czujność: 540
Odwaga: 520
Moce: 520
Szybkość: 520
HP: 150
____________
Towarzysze:

Feniks Tęczowy- Tami
Ma bardzo głośny głos który powoduje że przeciwnik mdleje

Mantykora- Paura (po włosku Strach)
Mantykora miała owłosione, rude ciało lwa, ale według Ktezjasza jej głowa przypominała ludzką. Głos miała melodyjny. Posiadała dziwny ogon, podobny do ogona skorpiona, na którym pełno było trujących strzałek. Mantykora strzelała nimi w różnych kierunkach, sięgając celów oddalonych aż o trzy tysiące metrów. Ofiara trafiona ostrym pociskiem ulegała działającej w błyskawicznym tempie truciźnie a mantykora przystępowała do dzieła. Pomagały jej szczęki osadzone od ucha do ucha, w których osadzone były trzy rzędy ostrych jak brzytwa zębów, doskonale nadających się do rozszarpywania ludzi na kęsy.

Smok cienia- Sjena

Bazyliszek- Bazyl xD
Do obrony służą mu kły oraz wręcz toksyczny oddech, przede wszystkim jednak znany jest ze swojego spojrzenia – kto spojrzy mu w oczy zamienia się w kamień.

handiel
____________
RZECZY!!!:
Fiolka Krwi Blackmoora - noszona na szyi
Amulet Methos'a - Jest to czarna bransoleta, z wygrawerowanymi czerwonymi znakami.
eliksir Dayli - Dzięki niemu nasz towarzysz ma +1 wybraną przez nas moc.
kolorowy kamyczek- Kamień ten przynosi niezwykłe szczęście. Jeśli zaciśniesz go w łapie, przez jeden dzień nie można na ciebie nic złego powiedzieć lub nic złego nie można zrobić...
amulet Denii- Służy wykrywaniu najskrytszych tajemnic, czyni też właściciela zupełnie niewidzialnym. Należy go trzymać przy uchu w lewej łapie. Odezwie się na to donośny głos, który wyjawi żądaną tajemnicę.
____________
WD: aktualnie mam 35 WD... yeyy!!
RESZTA W PROFILU !
Wilk:
http://fc02.deviantart.net/fs70/f/2013/282/3/1/red_berries_by_hioshiru-d6pv2wg.png

Kinga27

  • Gość
Odp: Opowiadania
« Odpowiedź #123 dnia: Marzec 31, 2013, 12:28:52 »

"Piękna Cyganka" :P
Zgłoś do moderatora   Zapisane

anka06

  • Gość
Odp: Opowiadania
« Odpowiedź #124 dnia: Kwiecień 01, 2013, 14:35:37 »

Dobra nie ma weny na opowiadania...

Mam za to Eeeeeee....... coś.. Bo wierszem tego nazwać sie nie da...

~…Cisza….~ 
Kropli deszczu spadła chmara.
Myślą pokładam nadzieje,
Że mnie już nie ma.
Jestem lecz nieobecna.
Moje ciało mą dusza tak mogłabym rzec,
Lecz jednak jest kropelka.
Ten promyk nadziei odkładanej na czarną godzinę…
Czy ja bredzę? Cóż ty robisz?
Odłóż to! Krzyknąć głośniej?
Moje ostatnie żale, gorzkie żale zamknięte były w tym drobnym słoiczku, słoiczku nadziei…
Co NIE!  Nie upuszczaj go…
Czemu to zrobiłeś?
Jestem aż taka znienawidzona przez ciebie?
Zrobię co ty.
Zniknę...
Rozbiję się na miliony mikroskopijnych kawałeczków,
Tak jak TY rozbiłeś słoiczek.
W nim było wszystko o czym marzyłam pragnęłam
Co? Odłóż to, po co ci nóż?
Zostaw.
Odejdź.
NIE!
Wyzionąć przez ciebie ducha?
Precz…
Znikaj zjawo, poczwaro.
Obudź się.
 …SEN… BŁOGI… BŁOGI SEN…. CIEMNOŚĆ…. SMUTEK…. CO?.... ŻAL… ROZPACZ… GNIEW… ŚMIERĆ!
~…Cisza….~ 


Można po tym wywnioskować, iż jestem mocno walnięta... :P
« Ostatnia zmiana: Kwiecień 01, 2013, 14:38:02 wysłana przez Mistic »
Zgłoś do moderatora   Zapisane

anka06

  • Gość
Odp: Opowiadania
« Odpowiedź #125 dnia: Kwiecień 01, 2013, 15:41:37 »

Psychopoezja ciąg dalszy...   NUDDDDAAAA

Tchnienie z wiatru po niej ciekło
Może to krew
Może cichy morski świergot mew
Nie wiem
Szczerze przyznam nie wiem
Wątpię w nadziei melancholię
To jakby piękna panna przyodziała kolię
Lecz jej nie ma… Gdzie ona jest
Pytasz o kolię czy o pannę
O kolię panien jest wbrew
Pokładam radośnie me nadzieje, które dusiły się w słoju marzeń
O czym ty mówisz?
O tchnieniu, o mej muzie
Można twą zwrotkę porównać z pieśnią tudzież…
 Tudzież Hymnem…



Jeszcze trochę, a dojdzie do tego, że zacznę pisać o mordowaniu z kredensem....=3
Zgłoś do moderatora   Zapisane

Nero01

  • Gość
Odp: Opowiadania
« Odpowiedź #126 dnia: Kwiecień 01, 2013, 19:41:08 »

Fajnie Star.
Super Mistic.
A nikomu nie podoba się moje opowiadanie na konkurs?
Zgłoś do moderatora   Zapisane

Karoiiina

  • Gość
Odp: Opowiadania
« Odpowiedź #127 dnia: Kwiecień 04, 2013, 15:25:02 »

Podoba mi się Misty xD
Zgłoś do moderatora   Zapisane

anka06

  • Gość
Odp: Opowiadania
« Odpowiedź #128 dnia: Kwiecień 04, 2013, 15:26:07 »

Psychiczne opowiadania i wierszyki :3

Jeny ja nic innego nie wymyślę....xD
Zgłoś do moderatora   Zapisane

Kinga27

  • Gość
Odp: Opowiadania
« Odpowiedź #129 dnia: Kwiecień 04, 2013, 19:06:00 »

hahahahahaha mam to samo  :P :P
Zgłoś do moderatora   Zapisane

anka06

  • Gość
Odp: Opowiadania
« Odpowiedź #130 dnia: Kwiecień 04, 2013, 19:08:41 »

Moje dziwaczne postacie przekładają się na mój umysł i co z tego wychodzi...xD
Zgłoś do moderatora   Zapisane

Nero01

  • Gość
Odp: Opowiadania
« Odpowiedź #131 dnia: Kwiecień 08, 2013, 21:08:10 »

Tytuł: Ostatnia Warta
Siedziała na piaszczystym wzgórzu i obserwowała, co się dzieje na brzegu. A działo się tam wiele. Plażą szło olbrzymie stado. Wielkie cielska przetaczały się po jasno szarym piasku szeroką kolumną, zalewały niemal pół widnokręgu. Murmi patrzyła na ten pochód zafascynowana. Podwinęła ogon i usadowiła się wygodniej. Wyciągnęła wyżej szyję, aby dokładniej się przyjrzeć. Każde z tych zwierząt było dziesiątki razy większe od niej. Najbliższe szły kilkaset kroków od jej posterunku, ale i tak wydawały się kolosami. Stado szło ku wysokiemu słońcu. Na początku pory suchej szło w tamtym kierunku, aby na początku pory deszczowej wracać. Ten widok fascynował swą monotonnością. I tak było od zawsze.
- Znowu będzie głodno… Zjedzą wszystko – pomyślała.
Murmi przez chwilę próbowała policzyć ile zwierząt idzie w jednym szeregu, ale było to zadanie przekraczające jej możliwości. Miała też ważniejsze rzeczy do roboty. Jej grupa osiedliła się na tym terenie kilka pokoleń temu. Wybór był dobry. Osada składała się z kilkudziesięciu skleconych z paprociowych liści chat, chroniących przed zimnem mieszkańców i gniazda. Do lasu i do ujścia rzeki było blisko, a i na plaży można było czasem znaleźć coś do jedzenia. Stada roślinożerców przechodziły dostatecznie daleko by nie stanowić zagrożenia dla jej współplemieńców. Co prawda w czasie przemarszu zjadały wszystko, ale jej grupa nauczyła się zbierać już pożywienie na zapas. Zawsze było tego niewiele, ale pozwalało przeżyć. Tyle, że od kilku lat wraz z wędrującymi stadami pojawiało się coraz więcej drapieżników. Najgorsze były te nowe, starsi mówili, że kiedyś ich nie widywali. Były małe w stosunku do roślinożerców, ale większe od największych z plemienia Murmi. Też polowały w stadach, ale nie udało się nigdy z nimi porozumieć. Tak naprawdę to nie wiadomo czy się udało, bo nikt, kto próbował nie wrócił. Gdy się je widziało, trzeba było uciekać. To było jej zadanie. Przypomniawszy sobie o tym mocniej chwyciła gruby kij służący do wszczynania alarmu. Gdy tylko ich zobaczy, zacznie walić w przyniesiony tu pusty spróchniały pień sagowca. Wówczas wszyscy usłyszą. Przeniosą jaja z chat do, wgrzebanych na tą okoliczność, jam i je zakopią. A potem uciekną. Murmi była młoda, nie miała jeszcze własnych jaj, była też za słaba, by znosić pokarm lub chodzić na polowania. Dlatego też siedziała i pilnowała. To było bardzo odpowiedzialne zajęcie. Starsi mówili, że od tego czy wypatrzy zagrożenie zależy życie całej osady. Ona też była przekonana o ważności swego zadania, podwinęła mocniej ogon i usiadła tak by wszystko jeszcze lepiej widzieć. Zobaczyła inne zwierzę w stadzie. Podniosła wyżej głowę, ale okazało się, że to tylko pancerno-rogaty. Widywała ich już wcześniej. Wędrowały razem z gigantami i nie stanowiły zagrożenia.
Zaczęła znowu rozmyślać. Źle się działo. Wszystko się zmieniało. Starsi opowiadali, że kiedyś nie tylko drapieżniki nie były tak groźne. W lasach było więcej smacznych sagowców i miłorzębów. Pora sucha trwała krócej a stada roślinożerców nie były tak wielkie. Teraz coraz więcej jej współplemieńców ginęło z rąk nowych drapieżników, a i z coraz mniejszej ilości jaj udawało się odchować młode. Nawet te, które się wylęgły były często chore i odchodziły. Starsi mówili, że to, dlatego że nie ma nowych w osadzie. Nikt już nie przychodził, oni też za jej życia nikogo nie spotkali. Gdy była bardzo mała słyszała o drugiej osadzie. Wystarczyło iść kilka mroków w stronę bez słońca. Ale ktoś się tam wybrał i znalazł tylko resztki chat, rozkopane nory i dużo krwi. Nic więcej. Od tamtego czasu byli tylko oni. A starsi mówili jeszcze o innych osadach, z którymi dawniej wymieniali różne rzeczy. Tych osad niebyło już od bardzo dawna.
W pobliskich paprociach coś zaszeleściło. Odwróciła się spłoszona w tamtą stronę, jednocześnie mocniej chwytając gałąź. W gąszczu najpierw pojawiła się jedna, potem druga głowa. To bracia, Bume i Humbe. Wracali wraz z innymi z polowania. Za nimi szło jeszcze czterech samców coś ciągnąc.
- Dużo, jedzenie! – Krzyknął Bume.
- Złapali? – Zapytała.
- Nie. Wziąć. Niepopsute. Może, jeszcze wrócić, po więcej.
Ciągnęli za sobą oderwany, okrwawiony udziec wielkiego roślinożercy. Co prawda, jego właściciel musiał być małym przedstawicielem swego gatunku, ale i tak było to bardzo dużo jedzenia. Padlina była świeża, ociekała jeszcze krwią. Nie była też stratowana, jak truchła zwierząt, które znaczyły szlak stada.
Grupka myśliwych przeciągnęła zdobycz w kierunku wioski u podnóża jej posterunku. Popatrzyła przez chwilę za nimi. Młody samiec, Amname, odwzajemnił spojrzenie i patrzył nico dłużej niż wymagało tego pozdrowienie. Jeszcze dwie, trzy pory suche i będzie miała własne jaja… Może…
Popatrzyła ponownie na żywą rzekę toczącą się leniwie po plaży. Daleko, w kierunku słońca, cześć roślinożerców zaczęła schodzić z plaży, aby ogołocić cypel zieleni, który zbyt głęboko wdarł się w piaszczyste wydmy.
- Wszystko zejść. Głodne.
Sięgnęła po jedną z łodyg, które przyniosło jej jedno z młodych jakiś czas temu. Żuła ją powoli ciesząc się, że zapewne dziś o zmroku będzie mogła zjeść mięso. Trzeba tylko pilnować.
W paprociach nic nie zaszeleściło. Nie zdążyła nawet razu uderzyć kijem w pień. Ból był przeraźliwy. Potwornie ostre zęby zagłębiły się w jej barku jednym uderzeniem odcinając łapę, z której wypadł bezużyteczny kij. Oderwana kończyna potoczyła się w dół wzgórza, do błotnistej sadzawki zabarwiając ją na czerwono. Bolało, bardzo bolało. Drugi cios zadały potężne szpony, wypruwając jej wnętrzności. Wszystko, co jeszcze widziała przesłaniała gęstniejąca czerwona mgła. Usłyszała jeszcze krzyki współplemieńców, zapewne myśliwych, którzy ciągnęli zdobycz. Nie było w nich jednak radości, było tylko przerażenie. Ostatnia już leniwa myśl… Nie upilnowała. Zawiodła. To było ważne zadanie. A ona nie dała rady…
Murmi nie wiedziała, że była to ostatnia osada jej gatunku. Umarła nie wiedząc też, że nie zawiniła; gdy zginęła jej osada, już nie istniała. Drapieżniki przyszły z drugiej strony. Nawet gdyby uderzyła w prowizoryczny bęben, nikt w osadzie by tego nie usłyszał.
Minęło wiele pór, setki, tysiące a potem miliony. Zniknęły stada roślinożerców, przerażające drapieżniki, a nawet plaża. Zmienił się cały świat. Zniknęło też wzgórze, na którym spędziła kilka ostatnich godzin swego życia Murmi, teraz jest się częścią wielkiego kanionu. Na jego zboczu, na małej półce dwóch ludzi oglądało kilka skamieniałych kości, które oszczędził bezlitosny czas.
- To chyba hipsylofodon?
- Tak, ale tylko przednia kończyna.
- Jak myślisz, co to jest?
- Nie wiem, zbyt mało tych kości. Może Oryktodrom?
- Zobaczymy. Zabezpieczmy to.
Zgłoś do moderatora   Zapisane

Nero01

  • Gość
Odp: Opowiadania
« Odpowiedź #132 dnia: Kwiecień 08, 2013, 21:09:31 »

Tytuł; Bajka o lataniu
Czasem śnię, że potrafię latać. W tych snach wzbijam się do góry, zdziwiona i uradowana tą umiejętnością, zaszokowana, że jej nigdy wcześniej w sobie nie odkryłam. Przeczesuję palcami i dłońmi rozgarniam chmury, miękkie jak wata i chłodne jak kieliszki białego wina, frędzlami szalika zaczepiam wierzchołki drzew. W uszach wiatr gwiżdże nutami nieznanej dotąd piosenki.

Przed snem malują szybko schnącym lakierem paznokcie. Nie boją się czerwieni i czerni. Gdy do nich dzwonisz, mówią bardzo szybko, bo zazwyczaj mają mało czasu. Do przedziału wpadają obładowane bagażami od szyi aż po końce czarnych obcasów, z krótkim oddechem i okiem podkreślonym makijażem płytkiego snu; gdy na nie patrzysz, nie wierzysz, że tyle mogą unieść, wsiąść z tym wszystkim do pociągu i jeszcze, z zaciśniętymi zębami, wrzucić na półkę pod sufitem. A jednak.
Nie pomagasz - przecież mamy równouprawnienie.

W snach chowam je pod długą peleryną. Owijam się jak złodziej, przemykam między opłotkami. Za miastem rozkładam je, rozprostowuję aż do ostatniego najmniejszego piórka, triumfuję z ramionami uniesionymi do góry, nie zwracam uwagi na wpadające do oczu i ust kosmyki włosów. Odbijam się od ziemi tak naturalnie i z taką łatwością, jakbym to robiła przez całe życie. Uśmiecham się i macham prawym skrzydłem mijającym mnie jastrzębiom.

Długo przeglądają się w lustrze, zahipnotyzowane jego mocą studiują każdy fragment swojej twarzy, nawet na sekundę nie odwracając wzroku od odbicia dotykają palcem policzków, głaszczą linie brwi i odgarniają ze skroni włosy. Robią to codziennie, w pełni świadome swojego uzależnienia, które z dnia na dzień przybiera na sile. A po drugiej stronie lustra mieszka diabeł, który co noc odwraca klepsydrę i przesypuje ziarenka piasku, licząc dokładnie każde z nich, przesuwając kulki starego liczydła tak, żeby żadnego z nich nie uronić. I bierze pędzel zrobiony z włosia własnego ogona i maluje im te ziarenka piasku na twarzy, po jednym każdego dnia, tuż przed świtem, cichutko i ostrożnie, tak, żeby się przypadkiem nie obudziły.
Trzęsą się ze strachu przed każdym ziarenkiem i kupują drogie kosmetyki. Pracują – to je stać.

We śnie oglądam z wysoka szklane góry i zielone doliny pełne białych kwiatów. Wiatr wpada mi do półotwartych ust i napełnia wnętrze uczuciem przyjemnego uniesienia. Widzę błękitne wstążki rzek i szachownicę pól, widzę owce pasące się na hali. Pod miękką chmurką chowam się przed samolotem.

Zdobią usta blaskiem milionów diamencików reklamowanych w telewizji. Wiążą na szyi zwiewne apaszki. W tygodniu dużo pracują, wieczorami przygotowują do egzaminów podnoszących kwalifikacje. W weekendy wcześnie wstają i biegną na lekcje angielskiego. Najczęściej nie umieją gotować i na przekór stereotypom nie hodują rybek ani kota. Jak w komputerowej symulacji ustawiają sobie swój teatrzyk. Własnymi rękoma pociągają sznureczki unoszące własne ręce i wygłaszają kwestie wyuczonej roli. Na ogół są agnostyczkami, wyłączając wiarę w botox. Rozciągają usta w wystudiowanym uśmiechu i wypracowanym gestem zaczesują za ucho włosy.
Niektóre z nich, gdy zostają same - czują pustkę.

W snach, kładąc się do łóżka, układam się na brzuchu. Tak jest mi wygodniej, poza tym nie chcę pognieść skrzydeł, płasko przylegających do pleców, rozciągających się od łopatek - aż po same kostki. W snach potrafię w środku nocy wstać z łóżka, otworzyć okno i stanąć na parapecie. Rozłożyć je i runąć prosto w dół, unosząc się do góry tuż nad samym chodnikiem. Polecieć aż do gwiazd, do chłopca siedzącego na srebrnym rogalu i wesoło dyndającego nogami. I czuć jak płatki śniegu topią się na ustach.

Dawno spełniły już własne ambicje, nie wiadomo tak naprawdę czyje spełniają teraz. Rozdarte wewnętrznie między sprzecznymi potrzebami, zagłuszające naturalnie rodzące się instynkty, odkładające rzeczy na potem. Realizujące marzenie o kobiecie, która pewnym krokiem chodzi w butach na bardzo wysokim obcasie. Realizujące marzenie, które pod presją tych-drugich, nalewających zupę do talerzy, wymyśliły sobie same, które te-drugie, nawet o tym nie wiedząc, zupełnie nieświadomie, wyświetlały im rzutnikiem na ścianę tuż nad łóżkiem, z którego potem te-drugie, śpiąc sobie spokojnie, odpytują przed zaśnięciem. A na tak wysokim obcasie przecież nie da się pewnie chodzić.
Są takie, które sobie z tym nie radzą. Szczególnie - gdy spadnie śnieg, albo gdy jest ślisko.

Czasem śnię, ze potrafię latać. I wiatr zaplata mi pióra i gwiżdże w uchu nutami piosenki, którą zaczynam razem z nim śpiewać. I wylatuję wysoko, ponad siebiesamą, we włosach mam chmury i spiące słowiki. I chcę śnić takie sny jak najczęściej. Bo przecież żeby złapać wiatr w skrzydła, trzeba móc je rozłożyć. A żeby móc je rozłożyć, trzeba je po prostu mieć, nieprawdaż?
Zgłoś do moderatora   Zapisane

Nero01

  • Gość
Odp: Opowiadania
« Odpowiedź #133 dnia: Kwiecień 08, 2013, 21:10:37 »

Tytuł: Nocny Chór
‘ Tylko w drodze znajdziesz ukojenie.’ cichy śpiew wyrwał mnie delikatnie z głębokiego snu. Przez chwilę nie byłam nawet pewna, czy oby to nie jest po prostu moja kolejna fantazja. Moje noce życie zawsze było pełne najdziwniejszych tworów, więc rytmiczna pieśń nie była by dla mnie zbyt dużym zaskoczeniem.. ‘ Nie idź samotnie, bo wtedy szybko zabłądzisz.’ Nie otwierając oczu postanowiłam wsłuchać się w kojącą melodię. Muszę przyznać, że była całkiem przyjemna. Mimo swej prostoty, brzmiała całkiem imponująco w wykonaniu wielu osób. ‘ Cel nasz jest daleko we wszechrzeczy, a dotrzeć do niego mogę tylko wybrańcy.’ głosy stały się teraz bardziej wyraziste. Powoli uświadomiłam sobie, że to wszystko dzieje się naprawdę. Ochota na sen przeszłą mi już całkowicie. ‘Jak wielu przed nami, dołączysz do wszechrzeczy.’

Otworzyłam szeroko oczy i powoli podniosłam się z cieplutkiego łóżka. Wyjrzałam przez okno. Wokół panowały wyjątkowe ciemności. Na ulicy nie paliła się żadna latarnia ani nikt nie miał zaświeconego światła w oknie. Wydało mi się to przez chwilę trochę dziwne, ale potem pomyślałam, że widocznie znowu wysiadł prąd na naszym osiedlu. Na szczęście księżyc był prawie w pełni i po chwili, przyzwyczajona do mroku, zaczęłam dostrzegać znajome kontury mojej okolicy. Nie zauważyłam w nich jednak nic niepokojącego. Na zewnątrz jedynie jakiś bezdomny pies zaczął nerwowo ujadać. Poza tym, w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby być sprawcą tego całego zamieszania. ‘Ty już wiesz, że musisz z nami iść.’ Tymczasem pieśń zaczynała mnie coraz bardziej intrygować.

Rozejrzałam się po pokoju. Na zegarku była jak raz za pięć pierwsza. ‘Napiłabym się czegoś.’ stwierdziłam po chwili czując bolącą suchość z gardle. Powietrze tej nocy było wyjątkowo ciężkie i gorące, nawet jak na środek lata. Leniwie ziewając weszłam do kuchni.

- Tato? – przy oknie zobaczyłam czyjś cień – To ty?

- Tak, to ja Jolu.

- Co robisz?

- Nie słyszysz córciu tej piosenki?

- Słyszę ... ale co robisz? – mój ojciec w pomiętej podkoszulce z niewiadomego dla mnie powodu stał przy oknie z lornetką w ręku uparcie się czemuś przyglądając. Znając jego zwyczaje, wiedziałam jednak, że życie nocne sąsiadów nigdy go nie interesowało.

- Widzisz ich? Już są tu. Chcą żebyśmy się wszyscy do nich dołączyli.

- Gdzie? Kto? Nic nie widzę – spojrzałam w kierunku w którym pokazywał ojciec, ale nic tam nie było, a już tym bardziej nie widziałam żeby ktoś tamtędy szedł.

- Ta pieśń. To oni ją śpiewają.

- Już chyba przestali. – wokoło nagle zapanowała cisza. Piosenka umilkła tak samo niespodziewanie jak rozbrzmiała.

- Tak, przestali. Chodźmy spać lepiej. Jest już po pierwszej w nocy. To nie pora na takie dyskusje. Jutro porozmawiamy. – ojciec odłożył lornetkę na stół

- Ale o co ci chodziło ... kto chce żebyśmy się do niego przyłączyli? Tato ... – naprawdę zaniepokojona uparcie próbowałam się jeszcze czegoś dowiedzieć. Ojciec jednak nie miał ochoty na rozmowy ze mną.

- Idź spać. Jutro porozmawiamy.

Zła wróciłam do pokoju w duchu obiecując sobie, że jutro już nie przepuszczę tak łatwo ojcu. Będzie mi musiał powiedzieć, co to za śpiewy odbywały się pod naszym blokiem. Z radością jednak weszłam do swojego, cieplutkiego jeszcze łóżeczka. Oczy zaczęły mi się same kleić. ‘Ty już wiesz, że musisz z nami iść ... chodź z nami’ ... zaczynałam być już wściekła. 'Czy oni mi całkiem spać nie dadzą tej nocy?' Ciekawa, czy tato dalej się stoi przy oknie z lornetką, poszłam do kuchni. Była jednak pusta. ‘Pewnie rodzice śpią sobie smacznie u siebie. Z ich strony tak przecież nie słychać tego śpiewu’ stwierdziłam i poszłam do dużego pokoju. Zastałam jednak jedynie puste łóżko. ‘No po prostu świetnie. Najpierw nocne chóry, a teraz moi rodzice znikają ... Co to ma być?’ Moja irytacje osiągnęła już punkt kulminacyjny. ‘Nie mogli przecież daleko odejść. Muszę ich poszukać’ zdecydowałam.

Szybko nałożyłam na siebie dżinsy i jakąś podkoszulkę. Próbowałam też znaleźć latarkę, ale niestety jak to zwykle bywa, gdzieś się zapodziała w momencie, kiedy była mi najbardziej potrzebna. Zdążyłam jedynie wziąć ze sobą mały nóż z kuchni na wszelki wypadek, gdybym miała jakieś nieprzewidziane przygody a coś mi mówiło, że to wcale nie było takie nieprawdopodobne. Po chwili byłam już na klatce schodowej. ‘Boże, jak ja nie lubię ciemności.’ stwierdziłam z przerażeniem pośpiesznie schodząc wąskimi schodami. Przez chwilę chciałam nawet wrócić się do mieszkania, ale raz podjętej decyzji nie mogłam już cofnąć...

- Jolka, dobrze, że jesteś.- gdy tylko wyszłam przed blok, usłyszałam czyjś głos. Brzmiał on jednak na tyle obco dla mnie, że nie rozpoznałam kto mnie wołał.

- Kim jesteś?

- Jola, nie poznajesz swojej najlepszej przyjaciółki?? – usłyszałam w odpowiedzi.

- Agata? Masz jakiś inny głos ... taki poważny ... przepraszam. Ale ... co ty właściwie robisz o tej porze przed moim blokiem. – wszystko to zaczynało mi się coraz mniej podobać

- Słyszysz tą piosenkę?

- No słyszę ... i co z tego?

- Oni wołają nas. Wszyscy musimy tam iść.

- Gdzie? Kto nas woła? Przecież tu nikogo oprócz nas nie ma. Czy ktoś mi wreszcie to wszystko wytłumaczy?

- Chodź ze mną. Sama się przekonasz. Prawda, że pięknie śpiewają? Te głosy ... chodź, szkoda czasu. – Agata mówiła jednym tchem. Była rozgorączkowana ale i wyjątkowo spokojna.

- Przestań, zaczynam się ciebie bać.

- Nie bój się ... nie ma czego. Chodź ze mną. Nasi rodzice też tam są. Zobaczysz, będzie cudownie.

- Rodzice?? Skąd wiesz, że moich rodziców nie ma w domu? Widziałaś ich jak wychodzili? Gdzie oni teraz są? Mów, szybko! – powoli przestawałam tracić cierpliwość.

- Po prostu chodź z nami. Wszystkiego się dowiesz. Szybko, szkoda tracić czasu.

- Dobrze, w takim razie prowadź. – poddałam się widząc, że moja przyjaciółka zaczęła iść w kierunku szosy.

‘ Dzień się skończył, księżyc obejmuje panowanie. Niech wszystko co żywe powstanie.’ Im dłużej przysłuchiwałam się pieśni, tym bardziej zaczynała mi się ona podobać. W miarę zbliżania się do siedziby chóru, głosy stawały się coraz mocniejsze. Gdy dotarłyśmy wreszcie na miesce, Agata stanęła przy jednym z najbardziej ekskluzywnych lokali w naszym mieście. Pomyślałam, że to już lekka przesada. Po pierwsze, wejściówka tam kosztowała około 50 zł a ochroniarze nie wpuszczali wszystkich chętnych. Od dawna obowiązywała tu selekcja. Żeby wejść do środka, trzeba było mieć dużo kasy w portfelu i wyglądać jak z najnowszej reklamówki gumy do żucia, czyli młodo, zgrabnie, bogato, świeżo i radośnie. Zresztą, nigdy mnie nie kusiło, żeby się tam wybrać. Nie miałam ochoty przebywać w towarzystwie największych snobów z mojego miasteczka. O ile dobrze znałam Agatę, to też nie przepadała za takimi atrakcjami. Jednak tego wieczoru przed wejściem nie było żadnego ochroniarza, a moja przyjaciółka zachowywała się jakby była w transie.

- Jesteśmy na miejscu. - Agata, gdzieś ty mnie zaprowadziła? Przecież to ’25 i pół’, sama mówiłaś, że do tego klubu nie sensu przychodzić.

- Nie wiesz jeszcze wszystkiego, ale dalej musisz już iść sama. Zobaczysz ... odnajdziesz spokój.

- Powtarzasz się! – prawie krzyknęłam ze złości, choć raczej nie miałam w zwyczaju tak się odzywać do przyjaciółki - A jeśli myślisz, że naprawdę tam pójdę, to się grubo mylisz.

- Nie mogę tam dzisiaj iść z tobą. Proszę cię, nie bój się. Oni już na ciebie czekają ...

- Kto? Moi rodzice? ... – nie dostałam jednak żadnej odpowiedzi. Agata w niezrozumiały dla mnie sposób rozpłynęła się w ciemnościach.

- Wracaj!!! Nie zostawiaj mnie tak ... – krzyczałam jeszcze przez chwilę bezsilnie ...

I tak oto zostałam sama przed ogromnym gmachem. Wokół brzmiała jedynie tajemnicza pieśń. ‘A jeśli moim rodzicom coś grozi? Naprawdę byłam zaniepokojona.’ Nie! Nie pozwolę się dłużej wodzić za nos.’ Stwierdziłam, że nie mogę się teraz wycofywać. ‘Jeśli czegoś mam się dowiedzieć, to musze wejść do środka.’ Podeszłam do drzwi klubu i zapukałam. Tak po prostu. Nie wiem, co we mnie wtedy wstąpiło. Serce zaczęło walić mi jak oszalałe, a w głowie miałam tysiące myśli. Drzwi były duże, mosiężne, utrzymane w starodawnym stylu, a sam budynek bardziej przypominał kościół niż klub. Brakowało jedynie krzyży, albo innych symboli religijnych. Zamiast tego, wszędzie było pełno neonów, nie świecących tej nocy z powodu braku prądu. Przez dłużą chwilę, nikt nie odpowiadał na moje pukanie. Już miałam odejść, gdy nagle drzwi zaskrzypiały, a na progu pojawił się jakiś młody mężczyzna. Był szczupły, bardzo przystojny i miał hipnotyzujące spojrzenie. Jego brązowe oczy świeciły niezwykłym blaskiem.

- Jesteś. Cieszymy się. Chodź, wejdź do środka. Przyłącz się do nas. – powiedział do mnie miłym, spokojnym głosem. Na jego twarzy widniał delikatny uśmiech.

- Nie, ja nie przyszłam tu do nikogo się przyłączać. Ja chcę tylko zapytać, czy są tu moi rodzice? – w innych okolicznościach rozmowa miedzy nami wyglądałaby pewnie całkiem inaczej. Nie mogłam przestać się na niego gapić ... przez chwilę zapomniałam nawet, po co tu przyszłam. Był po prostu idealnie piękny.

- Twoi rodzice? Nie, nie ma ich tu. Kto ci powiedział, że ich tu znajdziesz?

- Moja przyjaciółka. To gdzie oni są?- nie przestawałam się wpatrywać w jego niezwykłe oczy, jakbym mogła w nich znaleźć wszystkie odpowiedzi.

- Nie wiem. Byli tu, owszem, ale już ich nie ma.

- Kiedy tu byli? O co do cholery w tym wszystkim chodzi ... Czemu nikt mi tego nie wytłumaczy?

- Wejdź do środka, wszystko zrozumiesz. Musisz się do nas przyłączyć. Nie zwlekaj z tym dłużej. – powiedział mężczyzna delikatnie dotykając mojej ręki i ciągnąc do budynku.

Choć dotyk nie sprawiał mi bólu, z początku chciałam się mu wyrwać. Coś mnie jednak powstrzymało. Wewnątrz zobaczyłam w końcu ten niezwykły chór. Wszyscy byli ubrani na żółto. W zdumieniu bezwolnie weszłam do środka. Nigdy czegoś takiego nie widziałam. Całe pomieszczenie było oświecone ciepłym światłem świec, a wszyscy w skupieniu śpiewali tajemniczą pieśń, zachęcając mnie bym się do nich przyłączyła. W jednej z osób z chóru rozpoznałam Agatę.

- Agata, co ty tutaj robisz ? Co to właściwie ma być? – dobrze, że obok mnie stał ten chłopak i trzymał mnie za rękę, inaczej gotowa byłam zemdleć. Przyjaciółka nie odpowiedziała mi jednak, tylko nadal śpiewała swoją pieśń.

I w tym momencie uświadomiłam sobie, że tak naprawdę, to każdy śpiewa o czym innym i to tylko złudzenie, że wszyscy znają jeden tekst. Głosy razem tworzyły cos innego, niż w rzeczywistości, ale każdy opowiadał swoją własną historię. W sercu poczułam pragnienie, żeby się do nich przyłączyć i zaśpiewać razem ze wszechrzeczą, ale wtedy usłyszałam:

- Wracaj do domu, jeszcze nie jesteś gotowa, ale cieszymy się, że do nas przyszłaś.

W głowie zaczęło mi wszystko wirować. Chyba zaczęłam się śmiać ... .............................................................................................
......................................... Następnego dnia z rana obudziłam się z niemiłosiernym bólem głowy. Na dworze właśnie zaczynała się letnia burza. Całe niebo zasnute było ciężkimi chmurami. Jak przez mgłę pamiętałam wydarzenia poprzedniej nocy. Czy ja naprawdę byłam w ‘25 i pół’? Czy spotkałam w nocy Agatę? Muszę się jej zapytać. No i gdzie są moi rodzice ...

- Mamo! Tato! – krzyknęłam w rozpaczy pamiętając, że wczoraj nie było ich w łóżku

- Co córeczko? – mama weszła do pokoju a ja z ulga stwierdziłam, że nic złego jej się jednak nie stało

- Gdzie byliście wczoraj w nocy?

- My? Nigdzie. Przecież spaliśmy cały czas.

- Niemożliwe, przecież wczoraj byłam u was w pokoju i nikogo nie było. Poszłam was szukać. I ...

- Córciu, miałaś chyba jakieś koszmary widocznie. Poczekaj, zrobię ci zaraz melisę na uspokojenie. – zdezorientowana bezsilnie położyłam się na łóżka, gdy tymczasem mama poszła do kuchni.

Po chwili usłyszałam wołanie mojego taty z kuchni:

- Jola, nie wiesz co się stało z naszym nożem?

- Z nożem ? – odpowiedziałam zdumiona ... ‘ Przecież ja wczoraj brałam w nocy nóż.’ przypomniałam sobie. Rozejrzałam się po pokoju. Spod poduszki na moim łóżku wystawała czarna rączka. ‘Może ja naprawdę lunatykuję ... a może to był tylko zły sen... ale ta pieśń ..niedługo się dowiem. ... niedługo się przyłączę ... ten chłopak ... musze go jeszcze kiedyś zobaczyć ...’
Zgłoś do moderatora   Zapisane

Nero01

  • Gość
Odp: Opowiadania
« Odpowiedź #134 dnia: Kwiecień 08, 2013, 21:18:47 »

Des X- Odit et Amo


Pieszcząc się, staliśmy tuż przy łożu. Jeszcze niedawno w przykładnie uprzątniętej izbie, teraz na klepisku leżały rozrzucone bezładnie, ściągane w pośpiechu okrycia. Poranne promienie słońca, ciekawie zaglądały do wnętrza strzeżonego przez porozsychane, drewniane okiennice. Gorącymi pocałunkami chciwie penetrowałam kolejne centymetry ciała Fracnesca. Ucho, szyja, barki, ramiona. Pożądanie odbierało dech. Poczucie bliskości i podniecenia wypełniało przestrzeń wokół. Pieszczoty silnych męskich dłoni, przyspieszały bicie serca, napełniały poczuciem bezpieczeństwa i szczęścia. Pchnięta silnie, upadłam na baranie skóry. W następnej chwili głowa kochanka znalazła się pomiędzy moimi udami. Język i usta Francesca dawały rozkosz, której nigdy nie doświadczyłam będąc z Tomaszem. Bezwiednie wydałam z siebie jęk, milknący tylko na krótkie chwile, potrzebne do zaczerpnięcia powietrza ciężkiego od miłosnej ekstazy i zapachu żywicy. Długie palce oblubieńca, objęły me piersi niczym kielichy ofiarne. Jedna z dłoni, wezwana bezgłośnie, poszła w sukurs językowi mężczyzny. Palec wniknął w wilgotne ciało, wygięte niczym łuk wojownika tuż przed wypuszczeniem strzały. Podnosząc głowę i otwierając oczy dostrzegałam jedynie świetlane włócznie wbijające się w ciemność izby. Język i palce poruszały się szybko, coraz szybciej, acz delikatnie. Ukochany położył się tuż obok mnie, tak , że jego nabrzmiała męskość dumnie prężyła się przed moją twarzą. Objęłam ją dłonią, poruszającą się, od tej chwili niczym morskie fale, niespiesznie, stale, raz za razem. Po kilku pocałunkach przyrodzenie znikało w rytm miłosnego zegara w moich ustach. Język zataczał kręgi na żywej, pulsującej włóczni Francesca. Pragnęłam czuć go całą sobą, by wypełnił mnie po brzegi. Ciesząc dłonie jędrnymi męskimi pośladkami, wyczuwałam subtelne skurcze lędźwi. Czas stanął w miejscu. Tu i teraz. Nic innego nie miało znaczenia. Ani Tomasz, mąż, który jak zwykle w sobotni poranek, pojechał wraz z naszym ukochanym synkiem Mikołajem na targ, ani poczucie grzechu, kołaczące w głowie. Groźba kary za cudzołóstwo. Nic! Liczył się tylko on. Wysoki, przystojny, o smagłej cerze młodzieniec. „Czy można zakochać się w jednej chwili, i zatracić w kimś kogo widzi się po raz pierwszy? Kogo spotyka się wracając do chaty z koszykiem pełnym ruty zbieranej tuż przed pełnią?”
Bez zbędnych gestów i słów, oblubieniec znalazł się nade mną. Moje nogi oparł na swoich barkach.
- Oddaj mi siebie Mileno. Całą siebie - ciepły głos Francesco tylko wzmagał pożądanie.
- Me ciało należy do ciebie ukochany. Jestem twoja – pragnienie spełnienia, karciło każdą próbę próbującej wydobyć się z głębin żądzy racjonalności.
- Jestem twój, a ty moja. Na zawsze - usta kochanka połączyły się z moimi, jednocześnie jego oręż wszedł we mnie dając kolejną dawkę uniesienia. Byliśmy jednym ciałem. Jednym oddechem przyspieszającym w narastającym rytmie kolejnych, coraz silniejszych pchnięć. Miłosne spełnienie zbliżało się z każdym kolejnym uderzeniem serca. Nie kontrolowałam, nie chciałam kontrolować własnego głosu wypełniającego pewnie nie tylko chatę ale też cały pobliski las.
- Teraz - Francesco szybkim ruchem wyszedł ze mnie , stanął na klepisku i przyciągnął moją głowę do członka. Byłam spełniona kiedy ciepła, delikatnie słonawa, ciecz wypełniła moje usta. Nie zmarnowałam nawet kropli życiodajnej siły. Ukochany stał nade mną dysząc ciężko.
- Jesteśmy jednym Mileno, wiesz o tym, prawda? - niski głos sprawił, że mój umysł zaczął na powrót odbierać informacje z realnego świata.
- Jedno ciało, jeden duch Franceso - odpowiedziałam próbując wypatrzeć jego jantarowe oczy.
- Wiesz Mileno, że teraz muszę odejść? Nie obawiaj się, wrócę, i to szybciej niż ci się wydaje- każde słowo było dla mnie jednocześnie ukojeniem i niewysłowionym cierpieniem za miłością, największą jaką spotkałam w dotychczasowym życiu.
- Idź. Serce będzie szybciej bić, byś czym prędzej powrócił w me objęcia.
Zasnęłam najpewniej krótko po tym jak wypowiedziałam ostatnie słowa.

Lodowata woda wyrwała mnie ze świata iluzji i wytchnienia. Powracający, silny w dwójnasób, wszechogarniający ból fizyczny i psychiczny wzdrygał ciałem niczym szmacianą kukłą. Ceglaną, obszerną komnatę rozświetlały pochodnie, na szczytach których z błękitu rodziło się złoto. Ściany, artysta kaźni przystroił w wielkie topory, miecze, zwinięte liny i dyby. Na żelaznych rusztach wisiały szczypce, łańcuchy, kolce różnej długości, haki, sierpy i tasaki. Wyraźnie czułam negatywną energię miejsca, w którym się znalazłam. Każdą rudą cegłę wypalono w ludzkim strachu i cierpieniu. Nie pamiętałam, od jak dawna tu byłam. Pamiętałam za to, dlaczego się tu znalazłam. Miłość i zdrada, tylko tyle, i aż tyle! Nagłe, perwersyjne, agresywne. Uległam im, mając kochającego męża i wspaniałego synka! W jednej chwili pożądanie przysłoniło cały świat jaki znałam. Liczył się tylko on, Francesco, i moja bezgraniczna miłość oraz niegasnąca żądza do niego. A on mnie zdradził! Po tym jak oddałam mu swoje serce i ciało! Wpadł w szał kiedy nie zgodziłam się iść ścieżką „Mgły i Cienia”. Przeklinał, groził i zniknął niemal tak nagle jak się pojawił. Nie rozumiem dlaczego nie złożyłam pocałunku na złotym medalionie z piękną kobiecą twarzą otoczoną smoczymi pazurami, przyrzekając tym samym wierność Eniphel. Po tym jak usłyszałam krzyk płomykówki, drzewa wokół zaszumiały groźnie, a mój ukochany zniknął w bezmiarze leśnej, żywej, ciemności. Samotna, w płaszczu utkanym z odcieni mroku i niemal odrodzonej srebrnej tarczy, poczułam pękające z trzaskiem łańcuchy pętające me jestestwo. Następnego ranka do domu wpadli uzbrojeni strażnicy miejscy wyciągając mnie z łoża. Na podwórzu, w klatce dla świń ustawionej na wozie, przez łzy, patrzył na mnie Mikołaj. Był z nim modlący się na głos Tomasz.
- Ojcze nasz, któryś jest w niebie; święć się imię Twoje; przyjdź królestwo Twoje.
Zakonnik w białej tunice i czarnym szkaplerzu, przepasany skórzanym pasem, zatrzymał się kilka kroków ode mnie. Nie był sam. Obok, w szarym habicie, z laską pielgrzyma i złotym klejnotem na piersiach, stał, patrząc bez wyrazu, Francesco. Mnich w bieli i czerni otworzył księgę. W języku kapłanów odczytywał wersy:
- Ave Maria, gratia plena, Dominus tecum,
benedicta tu in mulieribus,
et benedictus fructus ventris tui, Iesus.
Sancta Maria, mater Dei, ora pro nobis peccatoribus.
Pomiędzy kolejnymi linijkami mowy sacrum, usłyszałam głos zdrajcy, o chrapliwym, nienawistnym tembrze.
- Mogłaś mieć wszystko Mileno! Władzę, bogactwo. Mogliśmy iść przez wieczność jako kochankowie i wyznawcy Wielkiej Mgły. Zgnieść w pył, słabość drążącą ten świat. Dałabyś życie potomkom Ulura. Siedziałabyś po mojej prawicy, ciesząc wzrok zwycięstwami legionów Drekadha.
- Uwolnij moją rodzinę zafajdany kłamco!- w jednej chwili nienawiść, znalazłszy ujście rozlała się po obejściu. – Zabierz plugawe łono fałszywej boskości i orszak, któryś przytaszczył ze sobą. Zostaw nas w spokoju! Pluję na ciebie kłamliwy sukinsynu! Na ciebie i cały twój zakon! Pomiocie fałszywej bogini! Fałszywego boga! Precz ode mnie!- gdy umilkł mój krzyk, nawet ptaki szczebioczące jak najęte o tej porze dnia milczały.
- Jak chcesz ukochana. Zatem do zobaczenia niebawem- Francesco uśmiechnął się szyderczo.
- Nunc et in hora mortis nostrae.
Amen.
- Zabrać tę czarownicę i jej rodzinę! Na mękach wyznają winy. To jak knuli przeciw bogu najwyższemu!- dominikanin, skończywszy modlitwę wydał rozkaz i wraz z Francesco oddali się. Stojący najbliżej mnie żołdak posłusznie wykonał zadanie, wymierzając cios w twarz. Świat zawirował, przez chwilę widziałam błękitne niebo, po którym sunęły leniwie białe obłoki. Niemal natychmiast zaatakowała mnie pustka zwyciężająca świadomość.

- Budź się wiedźmo! Goście do ciebie!- kolejne wiadro lodowatej wody, wywołało potrzebę zaczerpnięcia powietrza. Otworzyłam oczy. W pomieszczeniu poza katem, stał uśmiechający się delikatnie Franceso oraz człowiek w czerwonej szacie, o kamiennym obliczu, i znajomy mnich. Ten ostatni ponownie otworzył oprawioną w skórę księgę, odczytując tekst, który tym razem rozumiałam.
- W imię Boga w Trójcy Jedynego, w imię Ojca, i Syna i Ducha Świętego, uciekajcie złe duchy z tego miejsca, nie patrzcie, nie słuchajcie, nie niszczcie i nie wprowadzajcie zamieszania do naszej pracy i naszych planów, które poddajemy zbawczemu projektowi Boga. Nasz Bóg jest waszym Panem i rozkazuje wam: oddalcie się i nie wracajcie więcej tutaj.
Francesco, stanął tuż przy mnie.
- Ból, wypełniający cały twój wszechświat, może minąć w jednej chwili. Pomyśl ukochana. U mego boku, to ty zdecydujesz o losach pomiotów torturujących ciebie i twoich bliskich. Wystarczy jedno słowo Mileno.
- Precz ode mnie, mojego syna i męża, bękarcie! Wykorzystałeś mnie! Moją miłość! Wracaj do swoich różańców i mądrych ksiąg! Zabrałeś mi rodzinę! Wszystko co kochałam, dając w zamian cierpienie! Pluję ci w twarz ścierwo! - Tylko chęć wyrwania serca osobie, którą obdarzyłam wielkim uczuciem, pozwalała wykorzystać resztki sił na krzyk.
- Dobrze więc. Niech dokona się twa wola Mileno. Żegnaj- ostatnie słowa zdrajca wypowiedział już w progu komnaty tortur.
- Zatrzymajcie go! Nie słyszycie jak bluźnił przeciwko bogu! Nie pozwólcie mu odejść! – histerycznie wołając, próbowałam by sprawiedliwości stało się zadość.
Mężczyzna w czerwonej tunice, spojrzał na mnie.
- Komu dziecko? W komnacie jesteś Ty, ja, brat Wasyl i Semko, zamkowy kat- kamienny głos zdradzał twardy charakter właściciela.
- Franceso! To przez niego to wszystko!- Szaleństwo rozlało się po mym ciele i umyśle. To on zawinił!- Poczułam łzy spływające po polikach. – To on zawinił!- słowa coraz ciszej odbijały się pośród murów.
- Nie ma Franceso, moje dziecko! Zabiłaś kupca dwie noce temu! Widziano cię jak wybiegłaś tuż przed zamknięciem bram, w pokrwawionej koszuli! Bluźniłaś przeciwko Bogu Najwyższemu, Maryi Dziewicy i Jezusowi! Tylko płomienie oczyszczą twą zepsutą, zaprzedaną złu duszę! Wkrótce dołączysz do syna i męża. Niech Bóg się nad wami zmiłuje!. „A więc nawet ich nie oszczędzono. Straciłam wszystko.”Łzy były jedynym nagrobkiem jaki mogłam wznieść rodzinie. Siły opuszczały mnie z mocą górskiego potoku po zimowych roztopach.
Zgłoś do moderatora   Zapisane
 

Polityka cookies