Des X- Odit et Amo
Pieszcząc się, staliśmy tuż przy łożu. Jeszcze niedawno w przykładnie uprzątniętej izbie, teraz na klepisku leżały rozrzucone bezładnie, ściągane w pośpiechu okrycia. Poranne promienie słońca, ciekawie zaglądały do wnętrza strzeżonego przez porozsychane, drewniane okiennice. Gorącymi pocałunkami chciwie penetrowałam kolejne centymetry ciała Fracnesca. Ucho, szyja, barki, ramiona. Pożądanie odbierało dech. Poczucie bliskości i podniecenia wypełniało przestrzeń wokół. Pieszczoty silnych męskich dłoni, przyspieszały bicie serca, napełniały poczuciem bezpieczeństwa i szczęścia. Pchnięta silnie, upadłam na baranie skóry. W następnej chwili głowa kochanka znalazła się pomiędzy moimi udami. Język i usta Francesca dawały rozkosz, której nigdy nie doświadczyłam będąc z Tomaszem. Bezwiednie wydałam z siebie jęk, milknący tylko na krótkie chwile, potrzebne do zaczerpnięcia powietrza ciężkiego od miłosnej ekstazy i zapachu żywicy. Długie palce oblubieńca, objęły me piersi niczym kielichy ofiarne. Jedna z dłoni, wezwana bezgłośnie, poszła w sukurs językowi mężczyzny. Palec wniknął w wilgotne ciało, wygięte niczym łuk wojownika tuż przed wypuszczeniem strzały. Podnosząc głowę i otwierając oczy dostrzegałam jedynie świetlane włócznie wbijające się w ciemność izby. Język i palce poruszały się szybko, coraz szybciej, acz delikatnie. Ukochany położył się tuż obok mnie, tak , że jego nabrzmiała męskość dumnie prężyła się przed moją twarzą. Objęłam ją dłonią, poruszającą się, od tej chwili niczym morskie fale, niespiesznie, stale, raz za razem. Po kilku pocałunkach przyrodzenie znikało w rytm miłosnego zegara w moich ustach. Język zataczał kręgi na żywej, pulsującej włóczni Francesca. Pragnęłam czuć go całą sobą, by wypełnił mnie po brzegi. Ciesząc dłonie jędrnymi męskimi pośladkami, wyczuwałam subtelne skurcze lędźwi. Czas stanął w miejscu. Tu i teraz. Nic innego nie miało znaczenia. Ani Tomasz, mąż, który jak zwykle w sobotni poranek, pojechał wraz z naszym ukochanym synkiem Mikołajem na targ, ani poczucie grzechu, kołaczące w głowie. Groźba kary za cudzołóstwo. Nic! Liczył się tylko on. Wysoki, przystojny, o smagłej cerze młodzieniec. „Czy można zakochać się w jednej chwili, i zatracić w kimś kogo widzi się po raz pierwszy? Kogo spotyka się wracając do chaty z koszykiem pełnym ruty zbieranej tuż przed pełnią?”
Bez zbędnych gestów i słów, oblubieniec znalazł się nade mną. Moje nogi oparł na swoich barkach.
- Oddaj mi siebie Mileno. Całą siebie - ciepły głos Francesco tylko wzmagał pożądanie.
- Me ciało należy do ciebie ukochany. Jestem twoja – pragnienie spełnienia, karciło każdą próbę próbującej wydobyć się z głębin żądzy racjonalności.
- Jestem twój, a ty moja. Na zawsze - usta kochanka połączyły się z moimi, jednocześnie jego oręż wszedł we mnie dając kolejną dawkę uniesienia. Byliśmy jednym ciałem. Jednym oddechem przyspieszającym w narastającym rytmie kolejnych, coraz silniejszych pchnięć. Miłosne spełnienie zbliżało się z każdym kolejnym uderzeniem serca. Nie kontrolowałam, nie chciałam kontrolować własnego głosu wypełniającego pewnie nie tylko chatę ale też cały pobliski las.
- Teraz - Francesco szybkim ruchem wyszedł ze mnie , stanął na klepisku i przyciągnął moją głowę do członka. Byłam spełniona kiedy ciepła, delikatnie słonawa, ciecz wypełniła moje usta. Nie zmarnowałam nawet kropli życiodajnej siły. Ukochany stał nade mną dysząc ciężko.
- Jesteśmy jednym Mileno, wiesz o tym, prawda? - niski głos sprawił, że mój umysł zaczął na powrót odbierać informacje z realnego świata.
- Jedno ciało, jeden duch Franceso - odpowiedziałam próbując wypatrzeć jego jantarowe oczy.
- Wiesz Mileno, że teraz muszę odejść? Nie obawiaj się, wrócę, i to szybciej niż ci się wydaje- każde słowo było dla mnie jednocześnie ukojeniem i niewysłowionym cierpieniem za miłością, największą jaką spotkałam w dotychczasowym życiu.
- Idź. Serce będzie szybciej bić, byś czym prędzej powrócił w me objęcia.
Zasnęłam najpewniej krótko po tym jak wypowiedziałam ostatnie słowa.
Lodowata woda wyrwała mnie ze świata iluzji i wytchnienia. Powracający, silny w dwójnasób, wszechogarniający ból fizyczny i psychiczny wzdrygał ciałem niczym szmacianą kukłą. Ceglaną, obszerną komnatę rozświetlały pochodnie, na szczytach których z błękitu rodziło się złoto. Ściany, artysta kaźni przystroił w wielkie topory, miecze, zwinięte liny i dyby. Na żelaznych rusztach wisiały szczypce, łańcuchy, kolce różnej długości, haki, sierpy i tasaki. Wyraźnie czułam negatywną energię miejsca, w którym się znalazłam. Każdą rudą cegłę wypalono w ludzkim strachu i cierpieniu. Nie pamiętałam, od jak dawna tu byłam. Pamiętałam za to, dlaczego się tu znalazłam. Miłość i zdrada, tylko tyle, i aż tyle! Nagłe, perwersyjne, agresywne. Uległam im, mając kochającego męża i wspaniałego synka! W jednej chwili pożądanie przysłoniło cały świat jaki znałam. Liczył się tylko on, Francesco, i moja bezgraniczna miłość oraz niegasnąca żądza do niego. A on mnie zdradził! Po tym jak oddałam mu swoje serce i ciało! Wpadł w szał kiedy nie zgodziłam się iść ścieżką „Mgły i Cienia”. Przeklinał, groził i zniknął niemal tak nagle jak się pojawił. Nie rozumiem dlaczego nie złożyłam pocałunku na złotym medalionie z piękną kobiecą twarzą otoczoną smoczymi pazurami, przyrzekając tym samym wierność Eniphel. Po tym jak usłyszałam krzyk płomykówki, drzewa wokół zaszumiały groźnie, a mój ukochany zniknął w bezmiarze leśnej, żywej, ciemności. Samotna, w płaszczu utkanym z odcieni mroku i niemal odrodzonej srebrnej tarczy, poczułam pękające z trzaskiem łańcuchy pętające me jestestwo. Następnego ranka do domu wpadli uzbrojeni strażnicy miejscy wyciągając mnie z łoża. Na podwórzu, w klatce dla świń ustawionej na wozie, przez łzy, patrzył na mnie Mikołaj. Był z nim modlący się na głos Tomasz.
- Ojcze nasz, któryś jest w niebie; święć się imię Twoje; przyjdź królestwo Twoje.
Zakonnik w białej tunice i czarnym szkaplerzu, przepasany skórzanym pasem, zatrzymał się kilka kroków ode mnie. Nie był sam. Obok, w szarym habicie, z laską pielgrzyma i złotym klejnotem na piersiach, stał, patrząc bez wyrazu, Francesco. Mnich w bieli i czerni otworzył księgę. W języku kapłanów odczytywał wersy:
- Ave Maria, gratia plena, Dominus tecum,
benedicta tu in mulieribus,
et benedictus fructus ventris tui, Iesus.
Sancta Maria, mater Dei, ora pro nobis peccatoribus.
Pomiędzy kolejnymi linijkami mowy sacrum, usłyszałam głos zdrajcy, o chrapliwym, nienawistnym tembrze.
- Mogłaś mieć wszystko Mileno! Władzę, bogactwo. Mogliśmy iść przez wieczność jako kochankowie i wyznawcy Wielkiej Mgły. Zgnieść w pył, słabość drążącą ten świat. Dałabyś życie potomkom Ulura. Siedziałabyś po mojej prawicy, ciesząc wzrok zwycięstwami legionów Drekadha.
- Uwolnij moją rodzinę zafajdany kłamco!- w jednej chwili nienawiść, znalazłszy ujście rozlała się po obejściu. – Zabierz plugawe łono fałszywej boskości i orszak, któryś przytaszczył ze sobą. Zostaw nas w spokoju! Pluję na ciebie kłamliwy sukinsynu! Na ciebie i cały twój zakon! Pomiocie fałszywej bogini! Fałszywego boga! Precz ode mnie!- gdy umilkł mój krzyk, nawet ptaki szczebioczące jak najęte o tej porze dnia milczały.
- Jak chcesz ukochana. Zatem do zobaczenia niebawem- Francesco uśmiechnął się szyderczo.
- Nunc et in hora mortis nostrae.
Amen.
- Zabrać tę czarownicę i jej rodzinę! Na mękach wyznają winy. To jak knuli przeciw bogu najwyższemu!- dominikanin, skończywszy modlitwę wydał rozkaz i wraz z Francesco oddali się. Stojący najbliżej mnie żołdak posłusznie wykonał zadanie, wymierzając cios w twarz. Świat zawirował, przez chwilę widziałam błękitne niebo, po którym sunęły leniwie białe obłoki. Niemal natychmiast zaatakowała mnie pustka zwyciężająca świadomość.
- Budź się wiedźmo! Goście do ciebie!- kolejne wiadro lodowatej wody, wywołało potrzebę zaczerpnięcia powietrza. Otworzyłam oczy. W pomieszczeniu poza katem, stał uśmiechający się delikatnie Franceso oraz człowiek w czerwonej szacie, o kamiennym obliczu, i znajomy mnich. Ten ostatni ponownie otworzył oprawioną w skórę księgę, odczytując tekst, który tym razem rozumiałam.
- W imię Boga w Trójcy Jedynego, w imię Ojca, i Syna i Ducha Świętego, uciekajcie złe duchy z tego miejsca, nie patrzcie, nie słuchajcie, nie niszczcie i nie wprowadzajcie zamieszania do naszej pracy i naszych planów, które poddajemy zbawczemu projektowi Boga. Nasz Bóg jest waszym Panem i rozkazuje wam: oddalcie się i nie wracajcie więcej tutaj.
Francesco, stanął tuż przy mnie.
- Ból, wypełniający cały twój wszechświat, może minąć w jednej chwili. Pomyśl ukochana. U mego boku, to ty zdecydujesz o losach pomiotów torturujących ciebie i twoich bliskich. Wystarczy jedno słowo Mileno.
- Precz ode mnie, mojego syna i męża, bękarcie! Wykorzystałeś mnie! Moją miłość! Wracaj do swoich różańców i mądrych ksiąg! Zabrałeś mi rodzinę! Wszystko co kochałam, dając w zamian cierpienie! Pluję ci w twarz ścierwo! - Tylko chęć wyrwania serca osobie, którą obdarzyłam wielkim uczuciem, pozwalała wykorzystać resztki sił na krzyk.
- Dobrze więc. Niech dokona się twa wola Mileno. Żegnaj- ostatnie słowa zdrajca wypowiedział już w progu komnaty tortur.
- Zatrzymajcie go! Nie słyszycie jak bluźnił przeciwko bogu! Nie pozwólcie mu odejść! – histerycznie wołając, próbowałam by sprawiedliwości stało się zadość.
Mężczyzna w czerwonej tunice, spojrzał na mnie.
- Komu dziecko? W komnacie jesteś Ty, ja, brat Wasyl i Semko, zamkowy kat- kamienny głos zdradzał twardy charakter właściciela.
- Franceso! To przez niego to wszystko!- Szaleństwo rozlało się po mym ciele i umyśle. To on zawinił!- Poczułam łzy spływające po polikach. – To on zawinił!- słowa coraz ciszej odbijały się pośród murów.
- Nie ma Franceso, moje dziecko! Zabiłaś kupca dwie noce temu! Widziano cię jak wybiegłaś tuż przed zamknięciem bram, w pokrwawionej koszuli! Bluźniłaś przeciwko Bogu Najwyższemu, Maryi Dziewicy i Jezusowi! Tylko płomienie oczyszczą twą zepsutą, zaprzedaną złu duszę! Wkrótce dołączysz do syna i męża. Niech Bóg się nad wami zmiłuje!. „A więc nawet ich nie oszczędzono. Straciłam wszystko.”Łzy były jedynym nagrobkiem jaki mogłam wznieść rodzinie. Siły opuszczały mnie z mocą górskiego potoku po zimowych roztopach.