Dwa życia Leny - rozdział pierwszy
Rozdział pierwszy
Wojna
Robi przyglądała mi się ciekawie, nie posiadając się z radości, że jestem tuż przy niej. Jej mała twarzyczka mimo, że nieznośnie brudna i zmęczona, promieniała uśmiechem.
- A więc co się stało z twoimi rodzicami? – spodziewałam się jaka padnie odpowiedź, ale mimo wszystko warto było ją zapytać.
- To co z wszystkimi innymi. Zabili ich. Jakiś miesiąc temu. – powiedziała dziewczynka skubiąc teraz kawałek bułki. No tak, tak jak myślałam.
- Aha. Rozumiem. – wystarczyło tylko tyle słów, nie mogłam jej pocieszyć, wiem, jak czułam się ja po śmierci mojej rodziny, nic nie pomagały mi słowa pocieszenia z strony znajomych. Tyle, że moi rodzice nie umarli na wojnie, po za tym miałam drugą rodzinę. Tak, drugą i to biologiczną rodzinę, tyle, że nie w tym życiu.
- A twoi, oni, czy oni żyją? – spytała się Robi.
- Nie, Robi. Nie. Moi rodzice też umarli. – powiedziałam, udając obojętność.
- Aha, a kiedy? Na wojnie?
- Jak miałam 6 lat. – widząc jej pytające spojrzenie dodałam. – Nie żyją z powodu choroby. Mama – rak, tata – nie wiem, on po prostu pewnego dnia nie wrócił do domu, i znalazłam jego ciało na ulicy. Był pewnie załamany śmiercią mamy. Na pewno nie popełnił by samobójstwa, podejrzewam, że jego serce nie wytrzymało, lub miał zawał. Wojna, jak wiesz, wtedy nie trwała, więc zaadoptowała mnie moja ciotka. Ale, kiedy skończyłam 11 lat i ona zginęła. Wtedy rozpoczęła się wojna, i oni po nią przyszli.
- Aha. – to słowo i mi ostatnio ułatwiało życie, kiedy nie miałam nic do powiedzenia i byłam całkiem załamana moim losem, pozostawało mi tylko wymówić „ aha”, zastępowało mi słowo „rozumiem” w sytuacjach, w których nie chciałam by była to prawda, lub nie wierzyłam w to. Robi nadal na mnie patrzyła, może się mnie bała i mi nadal nie ufała. Od początku była wobec mnie nie ufna, przez jakiś czas zapomniała, że ma zachowywać nie ufność, ale teraz chyba sobie przypomniała. A może nie. Robi była bardzo tajemniczą osobą i nie chciała opowiadać zbyt dużo o czasie sprzed wojny, czasie, kiedy jej rodzice byli żywi. Wymówiłam z spokojem w głosie słowa, które powtarzałam jej niemal codziennie.
- Spokojnie Robi, ja ci nic nie zrobię. Przecież wiesz.
- Tak, tak wiem Lena, ale się boję czego innego. Niesamowicie się boję. Boję się, że oni zabiją i mnie. – twarz Robi była teraz smutniejsza, niż wszystkie na świecie. Pierwsza łza powoli spływała na umorusane ubranko. Jak mogli nam to zrobić? Jak mogli atakować nasz i inne kraje powodując, że nasze twarze coraz częściej zapominały czym jest uśmiech. Jak mogli?
- No już, nie martw się. Śmierć czeka w czasie wojny na większość z nas, ale mogę tobie obiecać, że wojna wkrótce będzie miała swój koniec. – byłam tego pewna. Skończy się w 1945 roku. Wiem to, jeśli się ma dwa życie, jedno w XX w. a drugie w XXI w. wie się bardzo dużo rzeczy, o których inni nie mają pojęcia. – I tutaj jest bezpiecznie. Tu, na wsi. Ale musisz mi w końcu zaufać. Ja obiecuję, że nie dopuszczę, aby oni Tobie coś zrobili. – czy naprawdę się zobowiązałam wobec Robi? Chyba faktycznie nie mogłabym dopuścić do jej bólu i cierpienia.
- Lena, dziękuję, ale dużo ludzi tak mówi przyjaciołom, a na końcu ich zostawia na lodzie. Po za tym skąd wiesz, że wojna się nie długo skończy? Pewnie będzie trwała jeszcze wiele lat…
- Wiesz co?! A kto ci pomógł, jak byłaś ranna, narażając się na niebezpieczeństwo? I ty teraz Robi mówisz, że mogę ciebie zostawić na lodzie? – widząc smutne oczka Robi natychmiast złagodniałam i pierwszy raz od wielu dni zażartowałam. – A może faktycznie rozpatrzę tą opcję… - Przez chwilę ujrzałam radosną twarzyczkę Robi, a właściwie Amelii. Nazywam ją Robi, z prostego powodu, jest pracowita i ciągle coś robi. Kiedy ją zobaczyłam od razu stwierdziłam, że to imię, jakoś do niej pasuje. Jak do nikogo innego. Przypominała mi kogoś, sama nie wiem kogo, ale wydaje mi się, że ten ktoś miał duży wpływ na moje życie. Duże zielone oczy, kasztanowe włosy nieco falowane, zadarty nosek i jędrne usta. Kogoś znam kto ma urodę taką, jak Robi. I dojdę kim jest ta osoba.
- Przepraszam, Lena. Tylko tobie przysporzyłam kłopotów, Adam za pewne nie jest teraz zbyt zadowolony moim pobytem, na dodatek straciłaś dużo energii i do niczego ci nie jestem potrzebna. Ale dziękuję, gdyby nie ty, leżałabym teraz martwa. Nie wiem, jak ci to wynagrodzić. Jutro rano wyruszam w podróż i znajdę jakieś schronienie. Ale nie wiem, jak ci to… - urwałam jej.
- Robi, nawet nie żartuj! Nigdzie stąd się nie ruszasz. Nie przetrwasz. Ledwo wyszłaś z poważnych obrażeń. Zresztą nie będę tego ukrywać. Nikt ci nie pomoże, nie mieszka w pobliżu chyba żadna żywa dusza, zresztą nawet jeśli… Oni nie mają czasu na pomaganie tobie. Zostajesz tu, bo nie chcę mi się ratować ciebie po raz drugi. A Adam… on ciebie lubi, mówię ci. – smarkata pociągnęła nosem, kichnęła po czym znów przemówiła swoim miłym głosem, a ja uświadomiłam sobie w czasie jej gadaniny, że ma rację, przysporzyła mi kłopotów, a Adam faktycznie jej nie lubi. Mnie zresztą chyba też.
- Ale Lena… Tu nie jest zbyt bezpiecznie. Jestem tego pewna. – wymówiła Eh… nie wiele wiedziała o świecie.
- Amelio! – pierwszy lub drugi raz tak do niej powiedziałam. – Przecież tobie mówiłam, że w pobliżu nie ma ani jednej żywej duszy. Miasta są daleko, fabryki też. Więc żołnierze nie przyjdą tu, nie stanowimy dla nich żadnego zagrożenia, a atakowanie jednej, małej wioski, w której żyje tylko trzech dla nich małych bachorów nie stanowi dla nich takiej przyjemności jak zabijanie dużych ilości ludzi. – nie mogłam dużej patrzeć na te wielkie, proszące oczy, więc odwróciłam głowę i ciągnęłam. – A teraz idź do naszej chaty i uprzątnij, jeśli chcesz, aby był z ciebie jakikolwiek pożytek. – nie mogłam uwierzyć, że to mówię. Przecież ona tyle złego przeżyła w ostatnim czasie, a teraz będzie mnie uważała za jędzę. Ale nie mogłam się powstrzymać, chciałam jej uświadomić, że wiele rzeczy nie wie, sprawiając jej przy tym pewnie przykrość. Odeszłam w przeciwną stronę, niż Robi. Szłam do Adama, aby pomóc mu polować zwierzęta. Ciągle jednak myślałam o Amelii. Czy jest bezpieczna sama w chacie? Czy nic jej się nie stanie? Czemu powiedziała, że jest pewna nie bezpieczeństwa?
Znalazłam ją dwa tygodnie temu na warszawskich ulicach, szłam w tamtą stronę prawie dwa dni, chciałam znaleźć Emilię Sauerengel. Była to kobieta, która pomagała mi żyć w dwóch życiach, a po niedługim czasie stała się moją przyjaciółką i powierniczką. Mogłam jej zaufać i powiedzieć o wszelkich problemach. Ostatni raz widziałam ją dwa lata temu, kiedy miałam 14 lat, a była mi potrzebna pilnie jej pomoc.
Kiedy doszłam do Warszawy, uznałam, że stan tego miasta jest fatalny. Wszystko było jeszcze bardziej poniszczone niż przed moim wyjazdem, a mało domów w ogóle jeszcze stało. Nagle zauważyłam na ulicy dziecko, wychudzone i mizerne, wyglądające na 9 może 10 lat. Było ciężko ranne, ubrania były całe w krwi. Wzięłam ją na ręce i nie myśląc, że przyszłam tu do Emilii pobiegłam w stronę wsi, było dużo drogi do wioski, w której się ukrywałam z Adamem, więc zastukałam do pierwszego lepszego domu położonego w bezpiecznej odległości od wielkiego miasta. Dobrze trafiłam, był to dom państwa Nowaków, którzy przed wojną byli lekarzami. Pomogli mi zająć się Robi. Przebywałam u nich przez tydzień, czekając, aż Robi się poczuje lepiej. Kiedy tak się stało, państwo Nowakowie ofiarowali mi swojego konia i razem z Robi ruszyłyśmy w stronę mojego schronu. Nie myślałam o tym, że to niezbyt bezpieczne brać od obcych konia, który i im potrzebny, lub dzięki któremu mogli by znaleźć moją kryjówkę. Ale martwiłam się o Adama, chłopaka którego poznałam, mając 11 lat, szukałam miejsca ( po śmierci ciotki) w którym mogłabym być bezpieczna, przyszło mi na myśl wybrać na nowe miejsce zamieszkanie wieś. Po drodze spotkałam 13 latka, którym był Adam. Wyglądał, jak mężczyzna. Musiał tutaj dłuższy czas już być. Uznał, że w tych miejscach zaludnia się coraz więcej ludzi i musimy ruszyć dalej. Tak my. Adam odkąd zobaczył mnie wykończoną drogą i prawie zabitą przez żołnierza, pomógł mi, dzięki niemu żyję. Żołnierz zobaczył mnie, nie byłam zagrożeniem dla nikogo, nie zagrażałam dalszemu ciągu wojny, ale i tak chciał mnie zabić, może nawet dla przyjemności. Byłam wtedy sama, wchodziłam na teren pierwszej z wiosek, wtedy właśnie przed oczyma pojawiła mi się twarz Adama, strzelił do żołnierza łukiem, wziął mnie na ręce i biegł długi czas.
- Cześć. – powiedział mi teraz Adam. Stałam obok niego z łukiem ( oszczędzaliśmy niewielką ilość karabinów ) gotowa do polowania. Adam był na mnie zły, że uratowałam Amelię. Martwił się, że żołnierze mnie zabili, kiedy tak długo nie wracałam. Przynajmniej tak mówi, ale mi się wydaję, że jest po prostu zazdrosny, że i ja jestem odważna i mogę kogoś uratować.
- Witaj. – odparowałam. Adam odezwał się do mnie pierwszy raz od 24 godzin. – Tak szczerze, Adam, gadaj na co jesteś zły.
- Powiedziałem! Mogłaś przez nią umrzeć i ja się… - przerwałam mu.
- Adam uspokój się do cholery! Żyję ? Widzisz? – zamachałam mu ręką przed oczyma. – Przeszkadza ci Robi? Jesteś zazdrosny, że się odważyłam jej pomóc? – podnosiłam coraz częściej głos.
- Nie, Lena. Nie jestem zazdrosny, przecież wiesz, że cieszę się z twojego szczęścia, wiesz! Ale Robi faktycznie mi przeszkadza. Nie chcę, żeby ci się coś stało. Zrozum to! Wiem, że nic się nie stało. Ale odkryłem coś po twoim powrocie. – urwał, pewnie chciał, żebym go dopytywała co, ale nie. Jak nie chce gadać to nie. Byłam bardzo ciekawa, ale nie będę go prosić, żeby mówił. O nie, nie. W końcu usłyszałam jego mocny głos na nowo.
- Robi jest nie bezpieczna. Jej matka… ja ją chyba znam, pomagała mi kiedyś. Robi ma charakterystyczne znamię, które używane jest w jej rodzinie. Jej mama też takie miała.
- No i co? Co w jej mamie jest złego? – nie mogłam powstrzymać pytania.
- Jej mama jest dziwaczką, znaczy się mówi prawdę, ja wiem, ale i tak jest dziwaczką. Omal przez nią nie zginąłem.
- I co do tego ma Robi? Ona nie jest kobietą, o której mówisz.
- Tak, masz rację. Tyle, że tą „dziwaczność” z pewnością odziedziczyła.
- Co ty wygadujesz? – nie chciałam go dalej słuchać, więc kiedy trafiłam strzałą w młode kurcze i przygotowałam je na ogniu, pobiegłam w stronę chaty, w której zapewne była Robi. Widziałam na sobie błagalne spojrzenie Adama, ale kłamał. Tak mi się przynajmniej wydawało. Było mi trudno z tym, że Adam się tak zachowuje. Ostatnio... do czasu mojej "wycieczki" coś między nami zaiskrzyło. Wiedziałam, że Adam chciał czegoś więcej, niż przyjaźń. I ja też tego chciałam. I chcę.
Posprzątała na błysk. Chata miała jeden pokój połączony z niewielką kuchnią. Nie był może ładny, było mało mebli, i chata się prawie rozwalała, ale mimo wszystko uwielbiałam ją.
- Postarałaś się. Na prawdę świetnie posprzątałaś. – powiedziałam.
- Dziękuję.
- Jak ma na imię twoja mama? – nie mogłam się powstrzymać przed zadaniem tego pytania, Adam pewnie gadał tak specjalnie, ale lepiej się upewnić, czy jej nie znam.
- Emilia. .Emilia Sauerengel. – wyszeptała dziewczynka. Zamurowała mnie. Emilia! Emilia, do której szłam w Warszawie, ale spotkałam Robi, i momentalnie do mnie dotarło o co chodziło Adamowi i jeszcze coś! Emilia nie żyje. Emilia – moja przyjaciółka, która jako jedyna osoba może mi pomóc nie żyje. Na dodatek młoda Emilia okłamała mnie i nie jest panną ! Ma córkę, którą jest Robi. To do niej podobna jest Robi. I uświadomiłam sobie jeszcze jedną rzecz! Ważniejszą, niż wszystko inne.