Mirabilis!

Zaloguj się lub zarejestruj.

Zaloguj się podając nazwę użytkownika, hasło i długość sesji
Szukanie zaawansowane  

Aktualności:

         

~ZAPISY~
~REGULAMIN~
~WPROWADZENIE~
~DLA POCZĄTKUJĄCYCH~


Jeśli rejestrujesz się tu tylko po to, żeby nam umilić życie Twoim banem, nie rób nam tej przyjemności i się odwal C:

   


Autor Wątek: Opowiadania  (Przeczytany 21843 razy)

0 użytkowników i 4 Gości przegląda ten wątek.

Karoiiina

  • Gość
Odp: Opowiadania
« Odpowiedź #165 dnia: Kwiecień 10, 2013, 15:32:34 »

"Polowanie"
Biegnę, ile sił w łapach.
Biegnę, choć za mną pustka.
Lecz dalej słyszę strzały polowań.
Ile zwierząt w męczarniach musiało zginąć?
Ile braci mych z Ziemi tej odeszło?
Zmęczona już tym biegiem staję.
Rozglądam się wokół.
Pustka...
Znikąd nad drzewami płomień się zjawia.
Wystraszone ptaki prędko uciekają.
"To koniec" pomyślałam.
"Matko Ziemio! Ratuj!
Spójrz, jak ludzkie istoty są bezduszne!
Szacunku dla nas nie mają!"
Stukot kopyt jakby się przybliżył...
Salwa strzałów w niebo poleciała.
Gdybym tylko mogła biec dalej...
Gdybym chociaż zawyła...
Lecz skowyt w piersi mej zamiera.
Łapy posłuszeństwa odmawiają.
Myśliwi broń szykują.
"Niech ta męka się już skończy"
Pomyślałam i zamilkłam.
Nagle piorun strzelił z nieba.
Deszcz zaczął padać.
Konie się wystraszyły,
Ludzi porzuciły...
Człowieki broń zostawiły,
Uciekli...
Pożar gasł powoli.
Wszystkie zwierzęta wyć zaczęły -
ze szczęścia i wygranej.
Deszcz kończył padać.
Na polanie - pustka.
Jaskinie zrujnowane,
Nory zawalone,
Gniazda zepsute.
Ludzie potrafią być bezlitośni,
A zwłaszcza - dla zwierząt.
Takie badziewie przed lekcjami nabazgrałam.
Zgłoś do moderatora   Zapisane

Nero01

  • Gość
Odp: Opowiadania
« Odpowiedź #166 dnia: Kwiecień 10, 2013, 18:32:00 »

Fajne, ja za chwilę też dodam.
Zgłoś do moderatora   Zapisane

Nero01

  • Gość
Odp: Opowiadania
« Odpowiedź #167 dnia: Kwiecień 10, 2013, 19:07:03 »

Te wszystkie zabawne i szczęśliwe chwile... Nie będą trwać wiecznie"
Nagisa Furukawa, Clannad


Arisha powoli otworzyła oczy. Oślepiły ją promienie słońca. Leżała na miękkim, fioletowym dywanie. Wstała i rozejrzała się. Shinobu tu nie było. Dziwne, pomyślała. Przed oczami miała sceny z wczorajszej nocy. Była wstrząśnięta. Nie wiedziała, co to było. Bała się o siebie i o Shinobu. W głowie nadal słyszała szepty tych potworów. Przyprawiły ją o dreszcze.
-Spiro! – krzyknęła, a jej głosem rządziła rozpacz.
Objęła się ramionami, przerażona. Trzęsła się. Wiatr delikatnie poruszał białą firanką. Podeszła do okna i je zamknęła. Instynktownie spojrzała na drzewo. Wyglądało zwyczajnie, tak samo jak las, który wczoraj wyglądał  przerażająco, jak po jakiejś poważnej bitwie.
Na parapet z drugiej strony okna usiadł mały, żółty ptak. Arisha aż zamarła, wystraszona. Odetchnęła z ulgą. Ptaszek śpiewał radosną pieśń, i delikatnie stukał brązowym dziobem w okno. Arisha zacisnęła usta w cienką linie i z nienawiścią wpatrywała się w ptaka. Cofnęła się o kilka kroków i szybko zasłoniła okno grubymi, fioletowymi zasłonkami. Westchnęła.
-Spiro? – głos jej się łamał. Było kompletnie cicho. Na jej twarzy malował się niepokój. Zmrużyła oczy, czując, że zaraz zacznie płakać. Nagle w pokoju uniosła się mała mgła, z której powstał mężczyzna w białej pelerynie. Arisha aż pisnęła uradowana i bez ostrzeżenia rzuciła się na szyje swego Demona, tuląc się do niego ze łzami  w oczach.
- Co się stało? – spytał rozbawiony odwzajemniając jej uścisk. – Ar?
- Spiro… pamiętasz co stało się ze zwiadowcą?
Spojrzał na nią zdziwiony.
-Nigdzie nie było jego Ducha… po prostu… - nie mogła mówić dalej.
-Arisha, ale co się stało?
Dziewczyna spojrzała na niego gniewnie.
- Jak to „co” ?! – uniosła brew. – Mówię o wczorajszym wydarzeniu. Ciągle nas coś spotyka! Mam tego dosyć! To wszystko przez nią! To wszystko przez Shinobu!
Zasłoniła usta ręką. Miała nadzieję, że jej siostry nie ma w pobliżu.
- Opanuj się. – powiedział Spiro stanowczym głosem.
- Spiro, w co ty grasz?! – mówiła przez zaciśnięte zęby. – Pamiętasz co się z nią wczoraj stało? Co to w ogóle było?? Jej oczy… Te głosy…
- Arisha… - usiadł obok niej na łóżku. Jeszcze nigdy nie była tak wystraszona. – Powiedz mi co się stało.
-Jak to n-ie, nie wiesz?
Pokręcił przecząco głową. Białowłosa nabrała głośno powietrza.
- Wczoraj byłem z tobą cały czas. Zresztą nie mogło być inaczej. – uśmiechnął się. – Nic się nie wydarzyło Arisha. Zupełnie nic.
Dziewczyna przełknęła ślinę.
- Chyba zaczynam wariować, Spiro. – zaczęła się gorzko śmiać. Otarła łzy i wstała z łóżka.
- Chodźmy do Shinobu. – odwzajemniała uśmiech Ducha, ale nie był on tak szczery jak zazwyczaj. Nadal nie mogła zrozumieć co się wczoraj stało.
- Niech ta błazenada się wreszcie skończy. – powiedziała szeptem wychodząc z pokoju. Spiro rozmył się we mgle, i Arisha poczuła znajome uczucie. Uczucie, które mówiło jej, że nie jest sama.


„Zagłuszanie bólu na jakiś czas sprawia, że powraca ze zdwojoną siłą.”
Joanne Kathleen Rowling, Harry Potter i Czara Ognia


Obszukała cały dom i niegdzie jej nie zastała. Nie było jej na polu obok domostw, ani w ogrodzie.
- Na Łąkę ani na Rynek by nie poszła, za daleko. – mówiła do siebie. – Ruiny odpadają. Ona nigdy się nie oddala… Myśl Ar!  - poganiała siebie. – Szkoła zaczyna się dopiero jutro… Ech… - westchnęła.
Jedynego miejsca, którego nie sprawdziła była stajnia, i tam właśnie ją znalazła. Dziewczynka opierała się o Nivis, a jej klatka piersiowa powoli podnosiła się i opadała – spała. Podeszła do niej i delikatnie zaczęła potrząsać by wstała. Gryf przyglądał się jej wyraźnie zadowolony. Starała się powstrzymać uśmiech, i na szczęście jej to wyszło. Shi delikatne otworzyła oczy.
- Ar? – powiedziała ziewając.
- Co ty tu robisz?? –  Arisha hamował swój gniew.
- Hm? – dziewczynka na chwile się zamyśliła.- Ah… tak.. już pamiętam. Ty zniknęłaś, więc kto miał nakarmić Nivis? Przyszłam tu, a że było już bardzo ciemno… najwyraźniej zasnęłam – streściła.
- Ech… wstawaj. – rozkazała starsza siostra. Shinobu wykonała jej polecenie z uśmiechem na ustach, a razem z nią wstał gryf.  Arisha spojrzała na niego gniewnie i od razu się skulił.
Czuć było napięcie. Zmieniła się. Nie podoba mi się to, mówiła w myślach Arisha.
- Jak to zniknęłam?
- Poszłaś do Terico i nie wróciłaś. – mówiła przygnębionym głosem.
- Aha…
Szarooka wyciągnęła do niej rączkę, lecz ta zignorowała ten gest i ruszyła w stronę domu.


"Przywiązanie jest ograniczeniem samego siebie."
Itachi Uchiha, Naruto


Były już obok domu. Wiatr delikatnie uginał trawę. Była typowa wiosenna pogoda. Dziewczynka ledwo co nadążała za swoją siostrą. Zatrzymała się gwałtownie łapiąc oddech.
- Arisha? - Dziewczynka zgięła się w pół, łapiąc za brzuch. Z ust pociekła jej krew. Na jej chudych, bladych policzkach widać było łzy. Padła na kolana, płacząc. Ból przeszywał całe jej ciało. Drżała. Brakowało jej tchu. Arisha nawet się nie odwróciła. Usta zacisnęła w cienką linie, i ze wzrokiem utkwionym w niebo czekała. Czekała, aż to się skończy.
Mijały kolejne minuty. Było coraz zimniej.  Shinobu głośno nabrała powietrza. Powoli wstała. Oddychała ciężko. Wytarła ręką usta brudne od krwi. Patrzyła w lęku na siostrę. Zrobiła krok do przodu, a Arisha słysząc to ruszyła w stronę drzwi. Nic nie powiedziała, nawet na chwilę się nie odwróciła.


„Patrzę w twoje oczy i czuję, że wszystko się skończyło.”
                                                                                                                                            Saraph


Shi od razu poszła do swego pokoju. Zamknęła się, i płakała. Męczyło ją jedno pytanie: co stało się z jej siostrą. Zawsze była dla niej ciepła i miła. Nabrała powietrza i powoli się uspokoiła.
- Musiało się coś stać. Niedługo wróci jej humor. – mówiła do siebie.
Z kieszonki wyciągnęła dwie małe rzeczy. Jedna czarna, druga biała. Były nimi laleczki voodoo. Dotknęła je i uśmiechnęła się szeroko. Następnie przypięła je sobie do prawego boku. Podeszła do okna, rozsunęła niezdarnie firanki i uśmiechnęła się - radośnie i szczerze. Było tam coś, co poprawiało jej nastrój. Odetchnęła z ulgą, czując, że nic jej nie grozi

Arisha w tym czasie poszła do salonu. Usiadła na sofie głośno oddychając.
- Co ja robie? – starała się powstrzymać napływające jej do oczu łzy.  Schowała twarz w ręce. Miała mętlik w głowie. Chciała, aby to się skończyło. Wstała i wybiegła z domu. Nie potrafiła tego dłużej ciągnąć. To co się stało przy Shinobu, było tego prawdziwym dowodem. Jej prawdziwa natura powoli się odradzała.


„Tęsknię za cierpieniem, które uczyni mnie gotowym i żądnym śmierci.”
Hermann Hesse


Pobiegła na łąkę Kwiatów Krwi. Nie było już tam ani jednego motyla. Rośliny były zwiędłe, ciemno zielone… Wiatr okrutnie szarpał gałęziami drzew. Niebo robiło się coraz ciemniejsze.
- Tylko nie znowu… - błagała.
Była cała spocona. Włosy lepiły jej się do twarzy, a ubranie kleiło do ciała. Oddychała głęboko.
Nagle usłyszała głośne wycie wilka. Zamarła. Musiał być gdzieś niedaleko. Czuła go. Rozglądała się w panice. Z lasu wyszedł wysoki mężczyzna, o długich czarnych włosach, które delikatnie powiewały na wietrze. Wąchał czerwoną różę, a z ręki, w której ją trzymał, ciekła mu krew od jej kolców. Uśmiechał się. Ścisnął mocno kwiat, a ten w jednej  chwili zwiędnął. Stawał się kruchy aż w końcu zamienił się w proch. Podniósł wzrok na Arishe i uśmiechnął się złowieszczo, ukazując swoje długie kły.
-Arato… - Arisha wypowiedziała jego imię pół szeptem.
Rozległ się śmiech, który za chwile ustał. Zamknął oczy i zwrócił twarz ku  niebu. Zaczęło padać.
Chłopak wyglądał jakby o czymś myślałam. Uśmiechnął się pod nosem i wyprostował prawą rękę w stronę Arishy. Tuż przy jego stopach ziemie przebiła ogromna dłoń z pędów i korzeni, której palce kończyły się długimi, skalnymi pazurami. Pędziła w stronę dziewczyny.
~Arisha! – usłyszała krzyk Spiro w jej umyśle. Szybko zrobiła unik. Była cała roztrzęsiona. Dłoń zapadła się pod ziemie, i to dosłownie. Arato skręcił nadgarstkiem i przed jej oczami ukazała się ta sama łapa. Już ją miał, gdy nagle pojawił się Spiro parując cięcie pazurów swoimi sztyletami. Płynnym ruchem pociął pędy.
Arato spojrzał na nich z ironią. Dziewczyna stanęła obok Demona. Wyciągnęła rękę do przodu, tak samo jak jej napastnik. Skupiła się i z dłoni wystrzeliła kula ognia.
Źrenice jej się zwężyły. Chybiła. Arato już dawno tam nie było. Wszystko działo się tak szybko. Zdenerwowała się jeszcze bardziej. Była zbyt rozkojarzona aby walczyć. Serce dudniło jej jak oszalałe.
Usłyszą za sobą szept.
- Za dużo sobie pozwalasz, Hiryu.
Odwróciła się, i zobaczyła twarz Arato wykrzywiąną w grymasie, który miał przypominać uśmiech. Zamachnęła się ręką, a od niej poszła silna fala powietrza, która odepchnęła Wika. Skrzywił się.
- Koniec zabawy Arisha! - warknął wściekły.
Zgiął się w pół i rozpoczął przemianę. Czarne futro zaczęło wyrastać z każdej części jego ciała. Kły powiększyły się, a oczy z prawie czarnych zabłysły czerwienią. Wyrósł mu ogon. Pochylił się i stanął na tylnich łapach wyjąc. Arisha miała przed sobą ogromnego wilka. Przyjrzała mu się dokładnie. Nie!  Z głowy wyrastały mu dwa rogi wyglądające jakby były stworzone z korzeni drzew. To oznaczało, że jest połączony ze swoim Duchem. Walczą razem w tej postaci. Nie każdy ujawnia postać swego Ducha. Demony głównie odpowiedzialne są tylko za moc. Nie każde potrafią walczyć, czy też się bronić. Są potężne, ale jednocześnie tworzą najsłabszy  punkt istoty. Gdy ginie Duch, istota zostaje pozbawiona mocy i strasznie osłabiona. Kombinacja, którą stosuje Arato nie pozwala na zranienie Ducha, i nie ważne jak wielkich obrażeń by doznał.
Zaczął kierować się w jej stronę. Wybrał sobie idealną chwile by zaatakować. Arisha była wstrząśnięta i niezdolna do walki jak nigdy… Miała jedną szanse. Spiro stanął obok niej i położył rękę na jej ramieniu. Czuła przepływ mocy. To jego talent.
Wyprostowała obie ręce i poczuła straszny ból. O mało co nie upadła. Żywioły eksplodowały.
Z rąk wydobyły się cztery promienie. Jeden rozorał ziemię, drugi przeszył powietrze, trzeci wystrzelił kulą ognia, a czwarty lodowymi ostrzami.
Usłyszała pisk psa. Ten otrząsnął się z pyłu i zawarczał. Była w szoku. Nic mu się nie stało. Pokazał wielkie kły. To jest już koniec?? - pytała w myślach. Spiro był wykończony a ona niezdolna do walki. Naprawdę, idealny moment wybrał.

Zgłoś do moderatora   Zapisane

Nero01

  • Gość
Odp: Opowiadania
« Odpowiedź #168 dnia: Kwiecień 10, 2013, 19:18:01 »


Aszbal- rozdział 1
wtorek, 29 lipca 2008 23:52

„To nie był mój szczęśliwy dzień”- tymi słowami Mizuno skończył kolejny dzień w szkole. Nasz bohater jest chudym, wysokim i wiecznie nieuczesanym 16-letnim chłopcem chodzącym do liceum w Yotimie. Budynek położony jest tuż nad lasem, do którego nikt poza specjalnie przeszkolonymi leśniczymi wchodzić nie może. Sama szkoła jest dość duża, w końcu musi pomieścić uczniów z kilku pobliskich miast, gdyż w promieniu kilkunastu kilometrów nie ma żadnego innego liceum. Tutaj znajduje się też akademik, w którym mieszka Mizuno. Jest on położony się on po prawej stronie szkoły i oddalony jest od niej o około 200 metrów. Do szkoły uczęszcza mniej więcej 1200 uczniów, a w akademiku mieszka 230 w tym nasz bohater. Cały teren jest dobrze ogrodzony, szczególnie w tej części, która graniczy z lasem. Powiedzmy teraz może o samym zakazanym miejscu za murem szkoły:

Las został odgrodzony od reszty miasta, okolicznych zabudowań i wsi przez to, że jest on bramą do innego świata, można by powiedzieć, że do alternatywnego względem tego, w którym żyjemy my. Sam nie jest zbyt wielki, ale świat znajdujący się tuż za bramą jest naprawdę ogromny i zamieszkiwany nie tylko przez ludzi, ale także przez różnego rodzaju stworzenia nieznane nam. Pewnie zastanawiacie się po co są ci specjalnie wyszkoleni drwale, otóż są oni czymś w rodzaju strażników, czy odźwiernych, którzy albo wypędzają niebezpieczne stwory lub przeprowadzają ludzi z jednego świata do drugiego i na odwrót, a sama Yotima jest miejscem gdzie mieszkają ludzie z jednego i drugiego wymiaru, chociaż ci drudzy są raczej tutaj anonimowo i dokładnie nie wiadomo kto pochodzi zza bramy. Podobna sytuacja jest po drugiej stronie gdzie także istnieje takie miasto, w którym mieszkają ludzie z obu wymiarów zwane Mitologi. Zapomniał bym powiedzieć o kilku innych ważnych sprawach. Pierwszą z nich jest to, że alternatywny świat został nazwany Aszbal. Druga to, że w, dla nas, w drugim wymiarze trwa nadal coś na wzór naszego średniowiecza, które nie tylko wspomagane jest orężem, ale i także wszechobecną magią dzielącą się na kilka rodzajów, ale to tym kiedy indziej.


 

Wróćmy teraz do rzeczywistości. Po skończonym kolejnym nudnym dniu nauki Mizuno ruszył przed siebie zmęczonym, powolnym krokiem w stronę akademika. Marzył już tylko o prysznicu i miękkim łóżku. Myśląc, że już nic gorszego od dzisiejszych wydarzeń już być nie może. Aby zrozumieć sytuację naszego pechowca cofnijmy się do dzisiejszego poranka...

Dryńńń... „Co jest?? Kurcze, która godzina. O w mordę to już siódma, jak zaraz nie wstanę to się spóźnię. Cholercia. Mam tylko pół godziny.”- Mizuno, szybkim ruchem ręki wyłączył budzik i pobiegł do łazienki, gdzie czekała już na niego tylko zimna woda, gdyż pewnie Azuma, dziewczyna, z którą mieszkał w akademiku, i Winc, który także był jego współlokatorem, zużyli całą ciepłą wodę. Nie zastanawiając się zbyt długo i nie wybrzydzając nasz bohater umył szybko zęby i twarz zimną wodą i ruszył do swojego pokoju. Nie było to zbyt wielkie pomieszczenie, po lewej stronie pod ścianą stało łóżko, a tuż przy nim mała szafka, na której stał budzik, talerz z niedojedzoną wczorajszą kolacją i kubek po herbacie. Nad łóżkiem wisiał duży plakat, ze zbiorem bohaterów jego ulubionego anime. Po w prawym końcu pokoju znajdowała się szafa, zasłaniająca niemal całą ścianę. Mizuno szybko zabrał z niej potrzebne rzeczy i spakował do wysłużonego plecaka, a raczej torby, którą przewiesił przez ramię, jeszcze ostatni raz spojrzał na gitarę elektryczną leżącą pod oknem, i przypomniał sobie wczorajszy wieczór kiedy to trochę za długo zabalował u kumpli grając na niej różne znane kawałki gitarowe, ze słynnych przebojów. Wyszedł z pokoju i skierował się do kuchni. Pierwsze co zrobił to zajrzał do lodówki, „Uff.” westchną z ulgą, gdyż zauważył, że Azuma zostawiła dla niego coś ze śniadania, i dzięki temu nie będzie musiał się tak bardzo śpieszyć. Wyją kanapki z lodówki i położył je na stole, z którego wcześniej sprzątną jakieś stare papierzyska i talerze, które były pozostawione najprawdopodobniej przez Winca. Następnie sprawdził czy jest ciepła woda i ku swojemu zadowoleniu stwierdził, że tak. Natychmiast zaparzył sobie kawę, przy której zjadł swoje śniadanie. Po czym wyszedł z wynajmowanego pomieszczenia w akademiku i zaraz po zamknięciu drzwi ruszył szybkim chodem w stronę szkoły. Na schodach spotkał lokatorkę z klatki niżej, chodzącą razem z nim do jednej klasy. Załączę jeszcze do tego, że ona bardzo podobała się naszemu bohaterowi. Mimo wszystko Mizuno, był zbyt nieśmiały i strachliwy, żeby się z nią umówić. Na korytarzu, jednak tylko wymienili szybko spojrzenia i każde ruszyło osobno. I wtedy, tak jak często zdarza się w takich opowiadaniach, czy książkach, szczęście opuściło licealistę i biegnąc do szkoły wpadł na prof. Zionga Hue, któremu niezbyt spodobał się pośpiech ucznia i kazał mu iść za sobą: „Mizuno! Za mną, bez gadania. Lepiej, żebyś robił co karze, albo inaczej porozmawiamy.”- powiedział nauczyciel i skierował się do schowka tuż przy bramie do lasu. „Ale panie profesorze, ja mam zajęcia za piętnaście minut, jak mnie pan przytrzyma to się spóźnię i będę miał problemy. Jeżeli bym mógł to może po lekcjach?”- próbował się usprawiedliwić, ale niestety rozzłoszczony mężczyzna nie dał się przekonać i nadal kazał iść mu za sobą. Chcąc nie chcąc, a raczej musząc Mizuno ruszył za profesorem do schowka. „Teraz powiem ci co masz szukać. Znajdź mi cztery pierwsze tomy książki zatytułowanej „Aszbal- kraina cienia.” Masz na to dwie godziny lekcyjne, nie martw się usprawiedliwię ci je, ale nadal to zachowanie będziesz miał uwzględnione”. Bohater spojrzał na wielki stos różnego rodzaju śmieci, zniszczonego sprzętu, połamanych desek i innych wyrzuconych tu rzeczy. Nie zastanawiając się długo zaczął przeszukiwać pudła z papierami, starymi dokumentami, dziennikami i innymi książkami. Po dłuższej chwili udało mu się zebrać trzy z „zamówionych” książek. Niestety nadal nie mógł znaleźć tej ostatniej czwartej. Gdy zagłębiał się dalej w głąb schowka, nagle poczuł, że stracił grunt pod nogami i runą w dół. Gdy się ockną, zauważył, że spadł do jakiegoś dolnego schowka, przed nim widział schody prowadzące do wyższej części śmietnika, ale zanim stąd wyjdzie postanowił trochę poszperać tutaj na dole. „Dziwne, nigdy bym nie pomyślał, że jest tu jeszcze jakiś inny schowek, oprócz tego nade mną. Hmm, spójrzmy na tą półkę. „Magia dla podróżnych”, „Oręż dobry dla każdego”, „Inny świat”, „Historia Aszbal”... co to za dziwne książki? O jest „Aszbal- kraina cienia TOM IV”. Mam szczęście. Zobaczmy, która godzina, o kurcze mam mało czasu już muszę jak najszybciej stąd wyjść.”- i po chwili czekał ze wszystkimi czterema książkami na zewnątrz komórki. Niedługo po tym pojawił się także profesor. Widać, że rozchmurzy się trochę, po tym wypadku rano. „I jak znalazłeś książki?”- „Tak. Oto one. Wszystkie cztery tomy ostatni znajdował się w piwniczce schowka. Miałem szczęście, że na nią wpadłem.”- „Tak? Myślałem, że jest tam tylko górna część. Ale cóż mimo że to była kara, dziękuję, że poświęciłeś czas na szukanie książek. Teraz biegnij na następne zajęcia, bo inaczej znajdę ci po lekcjach następne zadanie.” Po oddaniu szukanych tomów Ziongowi Mizuno ruszył w stronę szkoły. Na trzeciej lekcji miał zajęcia z chemii, które uważał na jedne z najnudniejszych. Siedząc na lekcji i bawiąc się długopisem wysłuchiwał jednym uchem wykładu nauczyciela. Po chwili zagadną do niego Winc, z którym siedział razem w ławce. Chłopak ten był nieco wyższy od Mizuno i znacznie lepiej zbudowany, ale tego można się spodziewać po osobie grającej w szkolnej drużynie piłkarskiej, której oczywiście był gwiazdą. Miał on szare oczy, krótkie zestrzyżone na „jeża” włosy i zawsze beztrosko uśmiechnięta twarz, będącą przeciwieństwem wiecznie poważnej i zamyślonej twarzy naszego bohatera. „Wiesz, że ostatnio zniknęło ze szkoły trzech uczniów i tyle samo przbyło nowych wczoraj? Dziwne prawda? Niektórzy mówią, że to sprawka bliskości lasu i nawet nauczyciele wydają się być poddenerwowani. A ty co myślisz?”- „Bo ja wiem, dla mnie to jest las jakich wiele w naszym kraju. Może po prostu wymiana pomiędzy szkołami, albo coś w tym stylu. Ale rzeczywiście, nauczyciele wydają się ostatnio lekko zdenerwowani. Jednak uważam, że jest to spowodowane nadchodzącą inspekcją.”- „Może i masz racje. Ale nadal wydaje się to dziwne.”- I na tym skończyła się ich rozmowa, gdyż profesor chemii przerwał ją kasłając nad nimi. Resztę lekcji Mizune wpatrywał się w okno spoglądając przede wszystkim w las. Nagle gdzieś pod koniec lekcji zauważył dziewczynę poruszającą się w zbroi jak ze średniowiecza w lesie. I gdy już miał o tym powiedzieć sąsiadowi z ławki zadzwonił dzwonek, który skierował jego wzrok na drzwi, gdy znowu popatrzył się na las nic już tam nie było. Uznając to za przywidzenie spakował się i wyszedł z klasy. Następne lekcje także upłynęły pod znakiem nudy i zbliżających się ferii letnich, na które czekali wszyscy uczniowie. Mizune wciąż wpatrywał się w las, żeby upewnić się czy mu się aby coś nie przywidziało i stwierdził, że jednak tak, bo później nie widział niczego innego, co wzbudziło by jakieś podejrzenia nadprzyrodzonych mocy znajdujących się pomiędzy gęstwiną drzew. Jednak to nie był koniec niespodzianek i pechu tego dnia. Gdy licealista wszedł do klasy na ostatnią tego dnia lekcję pani prowadząca ją oznajmiła, że w szkole pojawił się nowy uczeń, a dokładnie uczennica. Po krótkiej chwili do klasy weszła... osoba, którą Mizune widział w lesie. Była to szczupła, ciemnowłosa, dziewczyna o bursztynowych oczach i średnim wzroście. Przedstawiła się jako Nair i usiadła dwie ławki przed zesztywniałym ze zdziwienia bohaterem. Winc zauważając dziwne zachowanie kolegi z ławki, zapytał się go o co chodzi? Ten odpowiedział „Nie nic takiego, chyba ją z kimś pomyliłem.” i wrócił do swojego normalnego stanu. Do końca lekcji zastanawiał się czy to rzeczywiście ta dziewczyna z lasu, czy też może coś mu się pomieszało? Po zakończeniu zajęć gdy wracał już do akademika myśląc nad dzisiejszym dniem zaczepił go przed drzwiami szkoły profesor Hue. „Mizune, poczekaj chwile. Nie rób takiej miny, tym razem to nie kara, ale mimo to mam dla ciebie zajęcie. Masz może chwilę?”- „Niby tak.” odpowiedział wiedząc, że jeżeli odmówi narazi się na niepotrzebny stres. Tak więc ruszył za nauczycielem ścieżką z tyłu szkoły dzielącą ją od muru, która prowadziła do małego zagajnika drzew gdzie znajdowała się pracownia Zionga. Mizune nie za bardzo wiedział co się w niej znajduje, dlatego mimo niechęci do wykonywania jakiejkolwiek pracy do tej podszedł ze szczególną ciekawością. Gdy weszli do środka niewielkiego murowanego budynku jego oczom ukazała się cała masa map, książek i tym podobnych papierzysk, z której ogromną część stanowiły zatytułowane lub poświęcone jakiejś mistycznej krainie zwanej Aszbal. Kiedy zdziwienie i zaszokowanie opadało zobaczył siedzącą w kącie Nair. Gdy spojrzał na jej pasek zobaczył wystający z pochwy przypiętej do niego dość sporej wielkości nóż. Mizune poczuł, że włosy jeżą mu się na karku i zaczął żałować, że zgodził się na tą robotę. „Cz... cz... cześć.”- wycedził z siebie przełykając przy tym głośno ślinę. „Cześć.”- odpowiedziała dziewczyna najwyraźniej niezbyt zadowolona z tego, że musi tu siedzieć. „Podejdź tu chłopcze. Proszę o to twoja robota. Masz uporządkować te książki leżące na stole według alfabetu, a ja tym czasem mam coś do przygotowania dla twojej koleżanki.”- powiedział profesor po czym znikną w drzwiach do sąsiedniego pokoju. „Eeee, mam do ciebie pytanie. Czy to ciebie widziałem... eee... dzisiaj w tym, no... eee lesie? Bo widzisz, bardzo mi tamtą przypominasz... eee... ale jednak to nie ty?”- wydukał Mizune nie odrywając wzroku od książek. „Tak to ja. Mam nadzieję, że tego nikomu nie powiedziałeś, nie chcę przecież nikogo zranić już pierwszego dnia w tym świecie.”- odpowiedziała Nair kwaśno śmiejąc się i kładąc rękę na nożu. Widząc to licealista o mało nie zemdlał, ale zebrał się w sobie i odpowiedział łamiącym się głosem, że nie. Dziewczyna przestała się śmiać i kontynuowała „rozmowę”. „Pewnie nie wiesz, ale obok ciebie żyją osoby z zupełnie innego świata, ale prawdopodobnie myślisz, że mieszkamy w tym lesie. Otóż nie, las to tylko brama, a prawdziwy świat rozpościera się dopiero za nią. Tym światem jest Aszbal, a ten człowiek, którego nazywacie profesorem zajmuje się jego badaniem jako mieszkaniec tego wymiaru, z drugiej strony jest też ktoś taki, kto zajmuje się tą stroną. Obaj często wymieniają się różnymi rzeczami i używają do tego posłańców, tym razem jestem to ja i niestety, ale jednak będę musiała tu spędzić trochę więcej czasu niż normalnie zajmowało by to, a to z powodu corocznego zamknięcia bramy na 3 dni, nie dosłownego, ale nikt nie może ani wyjść, ani wejść przez nią przez te kilka dni chyba, że strażnicy zaśpią na posterunkach. Wiem, może ci się ta opowieść wydawać bezsensowna i nie zdziwię się jak potraktujesz to jako bzdury, ale mówię prawdę, która jest ukrywana przez te drzewa. Może kiedyś sam się o tym przekonasz.”- po wysłuchaniu opowieści Nair Mizune zauważył, że przez ten czas poukładał książki i poszedł to powiedzieć profesorowi. Hue zwolnił go po tym do domu, a sam oglądając wyniki pracy licealisty zagadną do dziewczyny „I co myślisz o tym chłopaku, nadaje się? Wiesz jak trudno w tych czasach znaleźć kogoś z mocą po tej stronie. Ale gdy tylko go zobaczyłem wiedziałem, że ten chłopak ma coś w sobie, może i jest to ukryte pod warstwą powierzchownej słabości i bojaźliwości, ale czuje, że pod tym kryje się coś więcej.”- „Jestem podobnego zdania. I myślę też, że nie tylko on ma jakieś pokłady mocy. Przekonamy się o tym w najbliższym czasie, na razie pozostaje nam czekać, jak długo nie wiem. Najlepiej, żeby wydarzyło się coś co obudzi w nim, nie w nich moc.”- „Tak myślisz? Może masz rację. Pożyjemy zobaczymy.”- Po tym jak skończyli rozmowę nowa uczennica liceum ruszyła w kierunku akademika, gdzie także wynajmowała pokój, a profesor przeglądał księgi przez nią sprowadzone z Aszbal.


Jesteśmy z powrotem w momencie gdzie Mizune wraca do swojego mieszkania ledwo ruszając nogami. Wchodził po schodach jakby miał przypięte do siebie ołowiane ciężarki. Gdy w końcu dostał się do wynajmowanego pokoju zauważył Winca i Azumę, siedzących przy stole i najwyraźniej wyczekujących jego powrotu. Dziewczyna od razu wstała i podbiegła do niego wypytując się co go tak długo zatrzymało. Współlokatorka niewysoka, o długich blond włosach i dużych piwnych oczach panna wszędzie węsząca romanse i typująca pary w całej szkole, a do tego największa plotkara akademika w jednym od razu walnęła prosto z mostu, czy to z powodu dziewczyny spóźnił się na kolację? I właśnie przez to ostatnie słowo odezwał się żołądek Mizune w głodowym marszu, a sam uczeń osuwając się na podłogę z powodu nagłego ataku słabości zdążył wymamrotać tylko „Jeeeść...” po czym Winc pomógł mu wstać i dojść do kuchni gdzie czekała na niego obfita kolacja, zapewne łapówka od Azumy w zamian za opowiedzenie całej prawdy, samej prawdy i tylko prawdy. Nie zastanawiając się długo wziął się za jedzenie i w mgnieniu oka wyczyścił wszystkie talerze na jakich znajdowało się jakieś żarcie. Po czym przy pomocy Winca udało mu się uniknąć przesłuchania współlokatorki i cichcem uciec do swojego pokoju. Zamknąwszy szybko drzwi położył się na wyrko myśląc o wszystkim co dzisiaj się wydarzyło, od przeszukiwania schowka, poprzez dziewczynę w lesie i kończąc na sprzątaniu pracowni. W myślach próbował siebie przekonać, że to tylko zły sen i zaraz się obudzi, ale niestety choć nie wiem jak próbował zapomnieć o wydarzeniach dnia dzisiejszego tym bardziej one utrwalały się w jego pamięci i co chwila wracały do niego jak bumerang, który wyrzucony wróci do rzucającego. Nie mogąc zasnąć i pogrążyć się w swoim świecie wziął z półki odtwarzacz, nałożył słuchawki na uszy i nadal próbował wymazać złe wspomnienia. „A zapowiadał się miły dzień... Life is brutal~” Powiedział po czym nagle poczuł ukłucie w boku i coś jakby pobudziło nagle wszystkie jego zmysły i wyrwało umysł z otępienia spowodowanego zmęczeniem. Mizune kierowany dziwnym przeczuciem wstał i zajrzał do okna. Wychodziło ono bezpośrednio na rozciągający się po najbliższej okolicy las. Wtem gdzieś między drzewami ujrzał słabe światło koloru czerwonego. Stawało się coraz jaśniejsze i jaśniejsze, aż w końcu gdy oświetliło cały akademik i teren szkoły nastąpił wybuch. Huk był na tyle głośny, że obudził wszystkich mieszkających niedaleko lasu, a rozbłysk można było zobaczyć na odległość ładnych paru kilometrów. W miejscu eksplozji zamiast drzew ukazały się dwie kolumny połączone u góry łukiem, a pomiędzy nimi rozbłyskiwała niebieska poświata. Po krótkiej chwili błękitny blask stał się mocniejszy, a wokoło zaczęły pojawiać się wysokie zakapturzone postacie. W ułamku sekundy rozległy się kolejne wybuchy i z „bramy” wychodziły coraz to nowe postacie i inne rzeczy, które ciężko by nazwać, a nawet porównać do ludzi- były niezbyt wysokie, posiadały długie kościste kończyny zakończone równie kościstymi ostro zakończonymi ostro zakończonymi łapami, gdyż nie sposób było powiedzieć gdzie kończyła się stopa, a gdzie rozpoczynały pazury. Tułów płaski, lekko trójkątny, niewielkie czerwone oczy połyskiwały w mroku niczym małe żarówki. „Trzeba wiać. I to jak najszybciej...” pomyślał Mizune po czym ściana tuż za nim rozległ się huk, a on sam legł nieprzytomny...
Zgłoś do moderatora   Zapisane

Nero01

  • Gość
Odp: Opowiadania
« Odpowiedź #169 dnia: Kwiecień 10, 2013, 19:18:42 »

   Towarzyszą nam od dawna. Codziennie. Nawet ich nie dostrzegamy. One kroczą za nami, wierne jak Psy- Cienie...


    Późny wieczór. Miasto zaległo w ciemności i tylko gdzieniegdzie światła lamp rozjaśniają drogę pieszym , którym zbyt długo zamarudzili poza domem. Okryci w ciepłe płaszcze, gdyż wieje zimny wiatr z zachodu przemierzają wyciszone miasto. Tylko od czasu do czasu mignie w kącie oka samochód.


    Poza granicą przestrzeni oświetlonej przez lampy przesuwał się jakiś kształt. Niby pies, jednak był jakiś dziwny, jakby falujący. Może to tylko noce złudzenie, kto by się przejmował. Zmęczone oczy potrafią widzieć nawet to co nie istnieje. Albo to jawa miesza się ze snem.

 

***


    Szum znikał powoli i oddalał się od miejsca zbrodni. Krwawe ślady stanowiły dla niego barierę nie do przejścia. Kolejny stracony. Z wolna narastał hałas ciszy.

    Nawet oddychający bezgłośnie kot błyszczący swoimi oczami w ciemności. Każdy jego łyk powietrza zdawał się być hukiem pocisku. Czuły nos zwierzęcia ledwo wytrzymywał słodko- ciężki zapach krwi unoszący się w powietrzu. Ciało już zdążyło nadgnić, pogrążone w sczerniałej wodzie.

    I mimo że żarówka migając z przerażenia, co chwila rozświetlała niezwykle białą łazienkę, nigdzie nie padł cień. Nie z lustra, nie z szafki, nie z kredensu, nie z pułki, nie z kraty wentylacyjnej, z niczego nie padał cień. Tylko z jednego zatrwożonego zwierzęcia skulonego pod blednącą powłoką mroku. Pojawił się Toh.


***


    Poruszający się po szarzejącym niebie cień przynosił na myśl chmurę, która zgubiwszy się nocą pozostała czarna. Nawet gdy dotykały jej pierwsze promienie nowego dnia. Była jednak dziwna uciekała goniona przez światło. Tylko od czasu do czasu zniżając lot i stając się jeszcze bardziej bezkształtną.

    -Ytr... Ytr... - szeptała zamieniając się w Kruka - Gdzie jesteś?

    Zza drzew wyłonił się falujący nienaturalnym rozmyciem Wilk. Spojrzał na Cień przed sobą i kiwną na niego łbem. Po czym warkną bezgłośnie gdzieś w sobie i odszedł w stronę brunatnych bloków. Ptak podążył zanim szybując nisko nad ziemią.

    -Znalazłeś Szum? Ytr, powiedz... znalazłeś?

    -Cisza. On jest w pobliżu. Ruthord zamilcz na chwilę. - Kruk przestał nawet oddychać i wpatrywał się w tropiącego towarzysza. - Szelest się oddala, Szum już stąd zniknął. W pobliżu pojawił się Toh, mam nadzieję, że Nawałnica nie zaszła za daleko.

    Z oddali słychać było cichy dźwięk oddalającego się morza, a od północy ciągnął zapach słonej wody. Wypełniał przestrzeń pomiędzy domami z szarej płyty. Nic już się nie dało zrobić.

    Burza nadchodziła z zastraszającym tempem. Przybyła w te strony za wezwaniem Toh. Trzeba je jak najszybciej odnaleźć, nim ściana świetlistego deszczu zaleje niemal cały Mrok. Kruk i Wilk zwrócili swoje głowy na zachód przybierając kształty podobne do człowieka. W ciemności nikt nawet nie pomyślał, że mogą oni nie być Homo Sapiens, dyskrecja była ważna. Zbyt ważna, aby nią zaniechać. Liczyła się każda sekunda i minuta.


    Po drugiej stronie pogrążonego w śnie miasta. Przez ulice przemieści sunęły po oświetlonym asfalcie cienie. Ukryte pod podszewką Nocy, nie dostrzegane przez zwykłych ludzi.

    Pod jedną z latarni siedział Pies, a właściwie nie-pies. Bezkształtny, falujący Cień. Zawarczał. Pod lampę przypełzło kilka stworzeń. Pająk, Wąż, Jaszczurka i Skorpion. Każde pozbawione stałej cielesnej powłoki. Ich właściciele zmarli już dawno temu. Kiedyś stanowili cześć człowieka, teraz pozostawali tutaj chowając się przed Burzą. Czekali, aż minie i pozwoli im wejść do ich Raju.

    Nie mijała.

    Z dnia na dzień przybywało upadłych Toh. Cieni gnanych chęcią zemsty, powstałych z negatywnych wspomnień, z bólu i krwi.

    -Niob. Na terenie blokowiska pojawił się kolejny On. - zauważył Pająk - Mam nadzieję, że coś z tym zrobiłeś. Szum znowu się oddalił. - Pies nawet się nie poruszył słysząc to, tylko wpatrywał się w dal, za rozjaśniający się horyzont.

    -Powiedz coś Kundlu. - Wąż sykną złośliwie i szykował się do odparcia ataku.

    -Ytr i Ruthord są już na miejscu. Zapach słonej wody wraca. - Niob odwrócił się w końcu i wciągnął w niewidzialne nozdrza duży haust powietrza. - Ale Burza się tak szybko nie cofnie. Gotujcie się wyruszamy na wschód. Chyba... chyba, że tutaj stawimy czoło Świetlistemu Deszczu i ruszymy do Raju?

    -Głupi! Nie sprzeciwimy się Jemu. - Skorpion zatrząsł się i skulił żądło - Uciekajmy na wschód, do Ostatniej Bramy. - trząsł się dalej, jakby zmroził go nagły podmuch chłodnego powietrza - Wygnajmy Toh... jak najszybciej. Nie chcę Burzy...

    -Uspokój się idioto, Szum nie jest jeszcze stracony. Masz jednak rację musimy skorzystać z przejścia w Moskwie. Nasza misja już się skończyła. - Pies powstał i skierował się w kierunku dalekiej Rosji - Ruszajmy, Ytr i Ruthord nas dogonią. Jednak zanim skorzystamy z Bramy poczekam na Zaklinacza.

    -Gdzie ten twój wybawiciel z przepowiedni?! Nie ma go! Uświadom to sobie, on nie istnieje. Darmstadt nie powróci. Nie ma już nikogo kto by zaklął Nawałnicę. - Pająk ostatnie zdanie wypowiedział przepełnionym bólem szeptem.

    Tymczasem w powietrze stało się orzeźwiające i lekkie. Tak jak za dawnych czasów, kiedy Burze kończyły się szybko. I można było usłyszeć głos „Zawsze pozostaje nadzieja"...

 

***


    Ytr będąc już na skraju sił warczał na kształt przed nim. Ruthord leżał nie ruszając się. Czy było już za późno? Nie jeszcze żył. Przynajmniej dopóki nie nadejdzie świt. Musiał coś zrobić. Toh był jednak za silny. Wypełnił luki pomiędzy blokami i jaśniał coraz gorętszym światłem.

    „Czas się kurczy... Czas się kurczy..." powtarzał w myślach Wilk. Nic już nie wiedział, nic nie widział. Jego srebrne oczy stawały się ślepe, a sił starczało na zaledwie kąsanie napastnika.

    Usiadł.

    Wycie przepełnione zgrozą niosło się wzdłuż i wszerz miasta. To ostatnia rzecz jaką mógł zrobić. Czuł się taki bezsilny i stary. Jakże dawno widział tę łąkę, która przypełzała do niego w snach sprzed Burzy. Czemu nie ruszył wtedy? Teraz wszystko stracone. Niob i reszta już ruszyli. Nie wiedzieli, że ich towarzysze umierają w agonii.

    I powietrze się odmieniło.

    Zaklinacz rozpoczął swoją pieśń...



Zgłoś do moderatora   Zapisane

Nero01

  • Gość
Odp: Opowiadania
« Odpowiedź #170 dnia: Kwiecień 10, 2013, 19:21:47 »

KILKA WIERSZÓW O MIŁOŚCI ITD, ITP
Uśmiech w grupie
Cierpienie w samotności
Oszukiwanie samej siebie
W lęku powstawał strach

Kłótnie złości pomówienia
Zerwana linia porozumienia
Zaczął ogarniać mnie strach
Po twarzy spływała mi łza

Szukamy innych rozwiązań
Szukamy alternatyw
Stajemy się sobie obcy
Choć ciągle wewnętrznie razem


Naprawdę ciężko tak,iść przez życie i nie upaść ani raz…
przeciwności losu męczą mnie
gdy wydaję się że dobrze jest,coś nagle rozpieprza się…
próbuje uśmiechać się,chce życiem cieszyć się
lecz trudno mi zrozumieć co ze mną jest nie tak
Wiem że mam siłę by iść,by z przeciwności drwić…
lecz musisz pomóc mi…
Share on facebook
Share on twitterShare on naszaklasaMore Sharing Services0
Kategorie: PRZYJAŹŃ   Napisz odpowiedź
DOBRZE ŻE JESTEŚ
2 maja 2010   

Wiem , że są miejsca, gdzie jeszcze mnie nie było,
że są chmury do których jeszcze nie doleciałam ,
że znowu kiedyś niebo rozbłyśnie milionem gwiazd dla mnie ,
że jest gdzieś sternik , który ustawi moje żagle w odpowiednia stronę
i będzie dmuchał w nią tak
abym popłynęła przed siebie w dobrym kierunku…
A ja ,,jak przełamie strach o obawy , jak pojmę,
że nie może być tak jak było…
poddam się tym podmuchom
i przyjmę z otwartym sercem
to co nadejdzie…
i znowu może powiem sobie i komuś
jest dobrze , bo jesteś
Zgłoś do moderatora   Zapisane

Demon

  • Gość
Odp: Opowiadania
« Odpowiedź #171 dnia: Kwiecień 10, 2013, 20:33:04 »

O matko... ja oślepnę!!!!
Czytam i czytam i nie ma końca... aż mnie oczy pieką

ale fajne
Zgłoś do moderatora   Zapisane

Nero01

  • Gość
Odp: Opowiadania
« Odpowiedź #172 dnia: Kwiecień 10, 2013, 22:28:32 »

Dzięki. Bardzo lubię pisać opowiadania. Moje pierwsze oowiadanie napisałam kiedy miałam 4 lata. Oczywiście pisała ciocia która teraz chodzi na studia. Ciekawa jestem czy jej taki strasznie fajny chłopak jej się oświadczy. Chodzą ze sobą już 2 lata!
Zgłoś do moderatora   Zapisane

Demon

  • Gość
Odp: Opowiadania
« Odpowiedź #173 dnia: Kwiecień 10, 2013, 22:50:42 »

hah ale cb interesują takie rzeczy... moja mama chodzi z takim jednym fagasem ponadf 6 lat i nie zamierzają się pobierać itp :P
Zgłoś do moderatora   Zapisane

Nero01

  • Gość
Odp: Opowiadania
« Odpowiedź #174 dnia: Kwiecień 11, 2013, 07:38:46 »

No ale śpią razem... no i co? Ja się pytałam Mateusza(chłopaka ciotki kamili) czy się POBIORą.
« Ostatnia zmiana: Kwiecień 11, 2013, 08:37:27 wysłana przez Nero »
Zgłoś do moderatora   Zapisane

Nero01

  • Gość
Odp: Opowiadania
« Odpowiedź #175 dnia: Kwiecień 11, 2013, 09:01:51 »

SKRZAT
Chrup –Chrup... Dziwny dźwięk skradania.
Trzask- Plask... Jakieś chrobotania.
Tup- Tup... Kroki uciekania.

Coś tam skrzeczy, coś tam piszczy.
Gdzieś z oddali widać cień.
Szybki kroczek, chude nóżki.
I to nie są dobre wróżki!
Chytre oczka, duży nosek,
potargany rzadki włosek.
Długie uszy, śmiech złośliwy,
głosik cienki, opryskliwy.

Chrup- Chrup... Dziwny dźwięk skrobania.
Trzask- Plask... Jakieś chrobotania.
Tup- Tup...Kroki uciekania.

Cóż za znój, cóż za znój,
dokuczliwy jest ten stwór!
Biega, skacze jak szalony,
już mi podarł pantalony, przebił igłą trzy balony!
Rozbił talerz i doniczkę
i roztrzaskał cukierniczkę!
Pociął obrus i szlafroczek,
wplótł też gumę mi w mój koczek,
no i wypił synka soczek!

A to wszystko przez noc całą, kiedy mi się dobrze spało...

Fajny?
Zgłoś do moderatora   Zapisane

Nero01

  • Gość
Odp: Opowiadania
« Odpowiedź #176 dnia: Kwiecień 11, 2013, 09:05:06 »

Tym razem to nie moje opowiadanie. To jest opowiadanie pewnego pisarza, bardzo znanego. Wydał wiele książek. Zna go mój tata. Poprosił mnie żebym gdzieś to opublikowała. Jest to jego ostatnie dzieło:
Prawo Murphy'ego
- Nareszcie do jasnej cholery! Nareszcie! - wykrzykiwał mężczyzna podnosząc się i otrzepując z piachu. - Czy zdajesz sobie sprawę z tego o co się przed chwilą potknąłem? - Douglas wpatrywał się w zwierze siedzące na wydmie usypanej ze złotego piasku. Musiał przez cały czas mrużyć oczy by cokolwiek zobaczyć. Słońce biło oślepiającymi promieniami.
Lew wydawał się nie być zainteresowany znaleziskiem mężczyzny. Wylegiwał się liżąc swoje łapy szorstkim i różowym językiem. Słychać było świst wiatru.
- Nie? Podpowiem Ci. - ciągnął mężczyzna. - To komin mój przyjacielu, komin! Teraz wystarczy go trochę odkopać i do dzieła!
Douglas ściągnął z głowy chustę chroniącą go przed zabójczymi promieniami słońca. Jego czarne włosy były mokre od potu, spływał po całej twarzy.Z masywnej, skórzanej torby wyciągnął składaną łopatę. Błyskawicznie rozłożył ją i zabrał się do kopania.
Po kilkunastu minutach komin był na tyle odsłonięty, że można było przez niego się przedostać. Doug ściągnął ciężki napierśnik i sięgnął do torby po linę. Jednym końcem przywiązał siebie, a drugim obwiązał komin.
- Miejmy nadzieję, że wytrzyma. Pilnuj mojego pancerza, amigo. Trzymaj kciuki, czy raczej zaciskaj łapy. Niedługo wrócę. Jestem pewny, że znajdę to tam. Czuję to! - powiedział po czym uśmiechnął się serdecznie do zwierzęcia obserwującego jego poczynania.
Chwilę później wrzucił przez komin swoją dwururkę po czym na głowę założył gogle noktowizyjne i zaczął przeciskać się przez ciasny komin.
Wewnątrz panowała ciemność. Światło wpadało jedynie przez przetkany przez momentem komin. Douglas rozejrzał się po pomieszczeniu.
- Ładny wystrój, pani "Truposz od dziesiątek lat" - rzucił na głos otrzepując się z sadzy i kurzu. Podniósłszy swoją strzelbę ruszył przed siebie, w kierunku korytarza. W powietrzu unosiła się woń stęchlizny i rozkładającego się jedzenia. Salon w którym się znajdował nie wyróżniał się niczym specjalnym. Na drewnianej podłodze dywan, białe ściany, nad kominkiem wypchana głowa jelenia, dwa fotele i ława. Douglas doszedł do wniosku, że wygląda jak zwyczajny salon przeciętnego pana Smitha. Po chwili dostrzegł popękane okna przez które do środka dostało się kilkaset kilogramów piasku.
W korytarzu oczom Douglasa ukazały się schody prowadzące na piętro oraz wejście do kuchni. Mężczyzna kilka razy zaciągnął się nosem próbując poznać dokładniej źródło zapachu.
- Wyraźnie czuć smród zepsutego jedzenia. Może znajdę chociaż jakieś konserwy? - zastanawiał się wchodząc przez drzwi do kuchni.
Zepsute mięso w lodówce całe otoczone było przez pełzające robaki. Woń była nie do zniesienia, czym prędzej zamknął drzwiczki.
- Coś tu musi do diabła być - myślał.
W szafkach znalazł talerze, wielce, puste pojemniki na przyprawy, młynek do kawy. Douglas tracił ostateczna nadzieje kiedy jego oczy zatrzymały się na wychodku dla zwierząt zamontowanych na drzwiach.
- No jasne! - powiedział podekscytowany i zaczął rozglądać się po podłodze. Po chwili znalazł czego szukał.
Karma w misce mimo upływu wielu lat smakowała wyśmienicie. Mężczyzna uświadomił sobie, że od dawna nie miał w ustach niczego tak smacznego. Mimo wysiłku nie znalazł pudełka z karmą.
Spróchniałe schody trzeszczały pod naciskiem. Każdy postawiony krok zdawał się zagłębiać niczym w gęstym błocie. Na ścianie zawieszone były obrazy przedstawiające strumienie wody, lasy, stare chatki. Douglas starał się na nie nie patrzeć.
Na piętrze znajdowały się trzy pomieszczenia. Jedno małe i dwa większe. Doug przypuszczał, że może to być łazienka, pokój dziecka oraz sypialnia rodziców.
Drzwi do łazienki wydawały się być zablokowane. Sięgnął po strzelbę.
Strzał. Okropny huk. Duszący dym z lufy. Przez dziurę w drzwiach zaczął sypać się strumieniem piasek. Miliardy mikroskopijnych ziarenek. Strumień nie miał końca.
- Niech to szlag, powinienem był się domyśleć, że jest zasypane. Trzeba się pospieszyć. - wymamrotał ze złością wkładając strzelbę do pokrowca na plecach.
Ściany kolejnego pokoju były oklejone plakatami. Samochody lat dziewięćdziesiątych. Guns N' Roses. Transformers. Pod ścianą stało zasypane biurko, obok szafa. Douglas skierował się w stronę łóżka. Uklęknął i sięgnął ręką pod nie.
- To musi tu być. No dalej mały, no. Każdy to przecież trzymał pod łóżkiem, ty chyba nie byłeś inny.
Na twarzy mężczyzny pojawił się grymas skupienia. Nagle jego dłoń natknęła się na coś.
Przez dłuższą chwilę Doug wpatrywał się w okładkę. Panowała absolutna cisza. Można było usłyszeć odgłos sypiącego się w korytarzu piasku.
Okładka ukazywała kobietę zasłaniającą dłońmi swoje duże piersi. Od pasa w dół zasłaniały ją napisy.
- Nie myliłem się... - powiedział i pocałował magazyn. - Playboy, wspaniale!
Do uszu Douga dobiegł huk wyłamanych drzwi. Błyskawicznie schował magazyn do torby i wyciągnął strzelbę. Wyszedł na korytarz celując. Przez wyłamane drzwi łazienki piasek dostawał się teraz błyskawicznie.
- Niech to szlag!
Biegiem udał się do drugiego pokoju i zaczął przeszukiwać wszystko w pośpiechu. Nie znalazł jednak niczego wartego jego uwagi. Nie miał czasu by szukać dokładniej.
Z trudem przecisnął się przez pół tony piasku w korytarzu i zbiegł po schodach. Wszedł do kominka na czworaka i zaczął wspinać się po linie.
Słońce zachodziło. Mężczyzna leżał wyczerpany na nagrzanej ziemi ciężko dysząc. W lewej dłoni trzymał zaciśnięty pasek torby. Czuł, że jego serce bije jak oszalałe.

Po trzech dniach wędrówki wycieńczonemu Douglasowi ukazał się obraz obozu otoczonego wysokim, stalowym ogrodzeniem.
- To już niedaleko. - oznajmił po czym wytarł pot ze swojego czoła i zrobił głęboki wdech.
Lew stąpał dumnie po gorącym piasku. Od czasu do czasu machał ogonem by odgonić obsiadające go muchy.
- Dlaczego próbujesz ze mną rozmawiać? - zapytało zwierze.
- Dlaczego próbuje z tobą rozmawiać? Dlaczego miałbym nie próbować? Jesteś lwem i z niewiadomych powodów łazisz za mną od czterech dni!
- Chyba wiesz, że nie jestem prawdziwy?
- Och, oczywiście. Domyśliłem się już pierwszego dnia kiedy się pojawiłeś. Lwów już przecież nie ma. Poza tym wydawałeś się jakiś dziwny, nie próbowałeś mnie zjeść, więc z miejsca cię polubiłem. - roześmiał się.
- Ja jestem Tobą, Doug. Jestem częścią twojej podświadomości poza twoim ciałem. Nim dokładniej i częściej mnie widzisz tym bliżej jesteś śmierci...
Douglas nie odpowiedział. Szli dalej w milczeniu.

Kilkanaście minut później stali już przed wielką, zardzewiałą bramą.
- Stać! - krzyknął mężczyzna na wieży wartowniczej celując kuszą w Douglasa. Był sam. - Kim jesteś i czego tu szukasz?
- Spokojnie, pan Murphy nie zna. Po prostu przekaż mu, że Douglas Mayer wrócił.
Strażnik zjechał prędko po drabinie. Znikła na kilka minut.
Słońce grzało tego dnia bezlitośnie. O tej porze można było usmażyć przy jego pomocy jajecznice. Cały zapas wody Douglasa się skończył, nie jadł od trzech dni. Wiedział jednak, że to co ma w torbie, którą przez ostatnie trzy dni ciągnął po piasku pustyni, zapewni mu solidny obiad i tyle wody ile zdoła wypić. Playboyowi zawdzięczał życie.
Ogłuszający pisk metalu spowodowany tarciem zmusił go do zasłonięcia usu. Brama przesuwała się po szynie bardzo powolnie, do jej odsunięcia potrzeba było sześciu mężczyzn. Chwile później oczom Douglasa ukazało się wnętrze "metropolii". Duży plac ubitej ziemi otoczony straganami wykonanymi ze śmieci. Sklepiki, małe knajpki, namioty, prymitywne chatki.Cały plac wypełniony wyłącznie mężczyznami.Tuż za placem znajdowała się kamienna budowla. Jej wygląd sugerował, że stała tu dużo wcześniej niż od czasu zakończenia Wojny Ostatecznej. Ciemne wejście prowadziło schodami w dół, do świętej studni. W powietrzu unosił się zapach pieczonego mięsa i donośny gwar mężczyzn. Douglas skierował się prosto do starej budowli.
- Głębokie gardło, ręczną robótka, seks grupowy, co tylko pan zechce! Wszystko za butelkę wody! - młody chłopak blokował przejście Dougowi. W jego oczach ujrzał strach. Strach przed śmiercią.
- Przykro mi mały, nie jestem zainteresowany. - oznajmił i stanowczo odepchnął chłopca.

Wewnątrz budowli jedynym źródłem oświetlenia były zawieszone na ścianach pochodnie. Powietrze było przesycone wilgocią, panował przyjemny chłód.
Usłyszawszy kroki Douglasa, stary mężczyzna siedzący za stołem uniósł głowę ku górze i zapytał z zaciekawieniem.
- Mayer, to Ty?
- Tak Murphy, to ja - odpowiedział niepewnym tonem.
- Czy... czy masz coś dla mnie? Masz, prawda? Widzę to w twoich oczach. Ten błysk. To musi być coś wyjątkowego.
Douglas rzucił ciężką torbę na drewniany stół. Świecznik na nim postawiony omal się nie przewrócił. Echo rozniosło po wnętrzu głuchy huk. Wyciągnął gazetę i rzucił ją przed siedzącego naprzeciw niego mężczyznę.
Ten zbliżył świeczkę i ze zdumieniem przyglądał się okładce magazynu. Na jego twarzy pojawiło się zdziwienie.
- To... to... - przez kilka sekund nie mógł wydusić słowa - To Playboy! - wreszcie mu się udało.
- Eureka - Douglas mimowolnie się uśmiechnął. Widok śliniącego się starca do gołej kobiety na zdjęciu w jakimś stopniu go bawił. Przez kilka minut panowała cisza. Murphy kartkował pismo z zaciekawieniem.
- One wszystkie są takie piękne. Och, ile był dał żeby mieć jedną z nich tutaj choć na chwilę!
- Woda... - mruknął Doug.
- Co? Mówiłeś coś?
- Należy mi się woda.
- Ach tak, tak. Bierz ile tylko zdołasz. - mężczyzna machnął ręką.
Idąc do pomieszczenia ze studnią, które znajdowało się tuż obok nadal kontynuowali rozmowę.
- Hej, Doug! Czy opowiadałem Ci już jak poznałem Mery Lou?
- Tak, słyszałem to już kilka razy. - zachichotał. Humor wyraźnie mu się poprawił. Nareszcie mógł napić się wody.
- Och, jaka szkoda. - dobiegł głoś zawiedzionego mężczyzny - Brakuje mi jej, Doug. Brakuje mi jej ciepła. Zapachu blond włosów, zielonych oczu i specyficznego śmiechu.
- Chyba wiem co czujesz. - oznajmił napełniając butelki wodą.
- Nie sądzę chłopcze. Ty miałeś zaledwie kilka lat kiedy kobiety zaczęły wymierać i rozpoczęła się Wojna Ostateczna o resztę nich. W dodatku byłeś sierotą. To było straszne. Pamiętam ten dzień jakby to było wczoraj. Wróciłem z pracy, a jej po prostu nie było. Nie nie mogłem zrobić. Ktoś musiał dowiedzieć się, że Mary Lou jest u mnie ukryta i donieść na mnie, przecież dawali za to masę forsy.
- To naprawdę smutne, Murphy. - starał się mówić głośno Douglas - ale uważam, że powinieneś przestać o tym myśleć. Kobiet nie ma, wymarły. Jeśli jest gdzieś kilka z nich zamrożonych, jak głosi plotka, my ich już nie znajdziemy. Bez kobiet wymrzemy i my. Jedni wcześniej, drudzy później.
Obmył twarz i wrócił do pomieszczenia w którym znajdował się Murphy. Usiadł naprzeciwko niego.
-Wiesz, może i masz rację. Jest jednak coś co nie pozwala mi zapomnieć. - wyciągnął papierosa i zapalił go od płomienia świeczki. Zaciągnął się kilka razy po czym kontynuował - To miłość chłopcze. Ty nigdy jej nie doświadczysz.
- Och, Murphy, Murphy. - Douglas kiwał głową. - Idąc do Ciebie a placu widziałem męskie dziwki. Dwie z nich miały może dziewiętnaście lat. Skoro jesteś takim wrażliwym, miłym i ciepłym staruszkiem to dlaczego pozwalasz by na twoim placu pieprzyło się nastoletnich chłopców? Dlaczego?
Przez chwilę starzec nie odpowiadał. Douglas nie widział jednak na jego twarzy zakłopotania.
- Tak nakazał mi Bóg. Miałem wizje, chłopcze. Takie jest moje prawo.
- Wizję? Prawo? Jakie prawo do jasnej cholery?
- Prawo Murphy'ego. Jeśli ktokolwiek chce pić moją wodę musi współżyć.
- To chore! - wykrzyczał oburzony.
- Wcale nie! - w złości wstał. - Ja po prostu chce aby zaznali przed śmiercią miłości...
Doug był oszołomiony.
- Miłości? Przez wzajemne pieprzenie się?
- Tak. Istnieje duża szansa, że któryś z tych kilkudziesięciu mężczyzn zakocha się w sobie w ten sposób. Poza tym, czy nie wiesz, że tylko mężczyzna potrafi w stu procentach zaspokoić mężczyznę? Sam się przekonaj, a nie pożałujesz!
- Nie chce słuchać tych bredni! - przerwał mu. - Postradałeś zmysły.
- Słuchaj, może i oszalałem. Co innego nam pozostało? Wszyscy umrzemy, cała resztka pie***lonego gatunku ludzkiego! Nie uważasz, że to nie czas by zastanawiać się co jest moralne, a co nie?
- Właśnie to nas zniszczyło, Murphy. Właśnie to. Brak moralności. Wojna zamiast próby porozumienia. Jesteśmy gorsi niż zwierzęta! Zastanawia mnie tylko dlaczego ludzie zgadzają się na twoje "prawo"...
- Chcesz wiedzieć dlaczego? Powiem Ci! Bo każdy facet kocha pieprzyć! Właśnie dlatego! I dlatego wybuchła Wojna Ostateczna! Nikt nie myślał wtedy o tym, że gatunek ludzki może zniknąć. Myśleli jedynie o tym, że nie będzie czego ruchać! - starzec pochylił się nad siedzącym Douglasem. Jego twarz poczerwieniała. W oczach malowało się szaleństwo.
- Ja mam nad sobą straż, ja mam wodę! - ciągnął. - Ja mam ten cały pie***lony obóz. Rządzę garstką ludzi którzy są prawdopodobnie resztką ludzkości na tej planecie! Ja mam tu władzę, a nade mną jest tylko Bóg i jedynie on może mnie osądzić! - ciężko dyszał.

Zapadła cisza, którą ostatecznie przerwał Douglas.
- Mylisz się, Murphy, stary przyjacielu. - mimowolnie się uśmiechnął, wyciągnął strzelbę z kabury na plecach i wycelował prosto w głowę starca. - Bo jeśli Boga nie ma... to kto Cię wtedy osądzi?
Sekundę później stał już zachlapany krwią i kawałkami mózgu mężczyzny.
Zgłoś do moderatora   Zapisane

Nero01

  • Gość
Odp: Opowiadania
« Odpowiedź #177 dnia: Kwiecień 11, 2013, 09:06:30 »

Fajne?
Zgłoś do moderatora   Zapisane

Nero01

  • Gość
Odp: Opowiadania
« Odpowiedź #178 dnia: Kwiecień 11, 2013, 09:07:31 »

A to moje opowiadanie kiedy miałam 4 latka. Ale je musiałam poprawić. Proszę oto one:
Opowieści przy choince
Było zimowe popołudnie. Za oknem padał śnieg. Mały Kajetan patrzył na kolorową choinkę, którą ubrał razem z tatą.
- I co syneczku, podoba ci się nasza choinka?- zapytał tata.
- Tak. Jest wspaniała! – odpowiedział malec- Tato opowiesz mi teraz jakąś bajkę?
- Dobrze skarbie. Opowiem ci bajkę. Usiądź obok mnie i posłuchaj- powiedział mężczyzna- Dawno, dawno temu, za lasami i górami mieszkał chłopiec, który miał na imię Kajtek.
-To tak jak ja tato- stwierdził Kajetan.
- Tak synku, tak jak ty. Ów chłopiec chciał zrobić prezent swojej mamie na Boże Narodzenie- opowiadał dalej ojciec.
- Tatusiu, ten chłopiec był takim małym świętym Mikołajem?- zapytał maluch.
- Tak, był takim małym świętym Mikołajem- potwierdził tata- Długo myślał, co mógłby podarować swojej mamie. W końcu stwierdził, że musi to być coś od serca i postanowił wyhodować roślinkę, która pięknie zakwitnie podczas świąt. W sklepie ogrodniczym kupił nasionka, a w domu, w piwnicy, aby mama nie zauważyła wsadził je do doniczek. Długo czekał i nic mu nie wykiełkowało. Bardzo, bardzo się zmartwił.
- I co zrobił tatusiu?- zapytał chłopiec.
- Postanowił pójść po radę do swojego dziadka, który mieszkał na drugim końcu świata- kontynuował ojciec- Szedł i szedł i wstąpił do kawiarni, aby się czegoś napić. Tam dostał napój cytrynowy, ale tak był on niedobry, że nie nadawał się do picia. Zapytał więc sprzedawcę „Dlaczego sprzedaje pan taki niedobry napój”. Usłyszał, że nawet kiedy ów człowiek wsypuje dużo cukru, napój jest nadal kwaśny. Kajetan zaproponował więc, że kiedy pójdzie zapytać dziadka w swojej sprawie, zapyta również, o to dlaczego napój sprzedawcy jest taki niedobry. Kajetan poszedł dalej. Znów szedł i szedł, i dotarł do zmartwionego rolnika. Zapytał go co jest przyczyną jego smutku. Rolnik odpowiedział mu, że podczas wichury ziarno, które zebrał z pola zmieszało się z małymi kawałkami żelaza. Dlatego też nie może nim karmić swoich kurcząt. Znów Kajetan zaproponował, że zapyta dziadka o problem, który miał rolnik i wyruszył w dalszą drogę. Znów szedł i szedł i spotkał starą kobietę, która bardzo płakała. Zapytał staruszkę „Dlaczego babciu płaczesz?”. Kobieta opowiedziała mu taką historię: „Co roku kupuję ziemniaki dla swoich wnucząt, aby miały co jeść. Jednak zimą ziemniaki stają się słodkie jak cukier i dzieci nie chcą się nimi posilać”. Chłopiec obiecał kobiecie, że zapyta o ziemniaki swojego dziadka i poszedł dalej. Idąc dalej spotkał jeszcze podupadłego na zdrowiu człowieka, któremu ciągle chorowały dzieci i żona. Kajtek dał słowo, że dowie się co ma zrobić ów mężczyzna, aby pomóc sobie i swojej rodzinie. W końcu dotarł do domu dziadka. Zapukał i wszedł do środka. Powiedział „Dzień dobry dziadku”. Dziadek kiedy ujrzał swojego wnuczka bardzo się ucieszył. Siedzieli obaj przy ogniu przed kominkiem i długo rozmawiali. Chłopiec wypytał dziadka o wszystko i otrzymał odpowiedzi na swoje pytania.
Kiedy słoneczko zaczęło zachodzić udał się z powrotem do domu. Najpierw po drodze odwiedził podupadłego na zdrowiu mężczyznę. Zakazał owemu człowiekowi palić śmieciami w piecu. Wytłumaczył mu, że podczas spalania powstają toksyczne gazy, które trują jego rodzinę i powodują różne choroby. Później spotkał kobietę, która nie wiedziała co dzieje się z jej ziemniakami. Wyjaśnił jej, że w ziemniakach znajduje się cukier o nazwie skrobia, który nie jest słodki. Kiedy temperatura na dworze spada poniżej zera, wówczas w ziemniakach zachodzi przemiana. Z niesłodkiego cukru powstaje słodki cukier. Dlatego kobieta powinna zimą ziemniaki trzymać w chłodzie, ale nie w mrozie. Potem Kajetan zaszedł do rolnika. Dał mu magnes i wyjaśnił, że za pomocą tego przedmiotu oddzieli szybko ziarno od żelaza, bowiem żelazo przyciągane jest przez magnes a ziarno nie. Na końcu odwiedził sprzedawcę. Temu dał wskazówki, jak ma przyrządzać napój, tak aby był słodki. Powiedział „Najpierw pan wsypie cukier do gorącej wody i łyżką wymiesza. To przyspieszy rozpuszczanie. Dopiero po wystudzeniu słodkiej wody doda pan cytryny”. Sprzedawca tak zrobił i razem skosztowali pysznego trunku. Chłopiec jednak musiał wracać do domu, aby zasadzić swoje nasionka.
- I co zrobił chłopiec? – zapytał Kajtek.
- Kiedy dotarł do domu- dalej opowiadał tata- doniczki, w których zasadził nasiona postawił na słonecznym parapecie w swoim pokoju. Dziadek bowiem wytłumaczył mu, że roślinki aby mogły rosnąć muszą nie tylko mieć ciepło i wodę. Muszą również stać w słońcu. Dzięki jasnym promieniom w roślinach zachodzi fotosynteza.
- Ale trudne słowo tatusiu- stwierdził Kajetan.
- Tak trudne- potwierdził tata- Fotosynteza to taki proces, w wyniku którego roślinka wytwarza z wody i dwutlenku węgla, który my wydychamy tlen i pokarm dla siebie i dla nas. I do tego potrzebne jest jej światło.
- Jak to tatusiu? Dla nas też? – znów zapytał chłopiec.
- Z tego pokarmu jest zbudowana roślinka, a my przecież jemy roślinki- wyjaśnił tata.
- I co dalej tatusiu? – pytał malec.
-Chłopiec zrobił tak jak mu dziadek powiedział i na Boże Narodzenie wyrosły mu piękne kwiaty, które podarował swojej mamie. Tak skończyła się ta bajka.
- Ale piękna bajka- stwierdził Kajtek- Opowiesz mi tatusiu jeszcze jedną?
- Opowiem wieczorem, kiedy będziesz szedł spać- rzekł ojciec- teraz chodź pomożemy mamie przy ciasteczkach.
Tak chłopiec dowiedział się ważnych rzeczy. Jeżeli ty chcesz się też czegoś dowiedzieć poproś swojego tatę o bajkę.
Zgłoś do moderatora   Zapisane

Nero01

  • Gość
Odp: Opowiadania
« Odpowiedź #179 dnia: Kwiecień 11, 2013, 13:52:14 »

Będę po kolei pisać opowiadania.
Wilczar_ Des I
Władek Szostakiewicz, okupując ławkę numer czterdzieści siedem tczewskiego, popadającego w ruinę amfiteatru przy ulicy Hugona Kołłątaja, leniwie kontemplował kurczący się poziom pierwszej dzisiaj, choć była już ósma czterdzieści pięć rano, butelki Sekretu Mnicha. Mimo, że miał 17 lat, jego doświadczenie w mentalnych, post alkoholowych podróżach, mogłoby zawstydzić niejednego jakuckiego szamana.
Z wewnętrznych deliberacji wyrwała go kawka mająca najwyraźniej za nic dorobek trzech tysięcy lat filozofii. Ptaszysko skrzeczało wniebogłosy. Władek, chcąc nie chcąc, był świadkiem awangardowej odsłony Światła i Dźwięku oraz Inwazji Mocy w jednym. Zaistniała sytuacja znalazła literacki wyraz w mono deklamacji do głównej aktorki:
- Zamknij ryj skrzeko! - Chwilę później w sukurs słowu poszedł czyn i tym razem ptak mógł oglądać wysoką, szczupłą postać, w niebieskiej podkoszulce i oliwkowych spodniach M-65, która desperacko walczy z grawitacją, próbując oderwać kawał betonowej podpory ławki. Władysław najprawdopodobniej, a nawet najpewniej podjął tę, dla przeciętnego człowieka z góry skazaną na niepowodzenie misję, tylko po to aby pokazać światu, że nikt nie będzie bezkarnie zakłócać codziennej celebracji. Patrząc z perspektywy kawki można by ją nazwać na przykład „Spożywanie na Śniadanie”. Kolejną, przygotowaną do wystrzału serię inwektyw, na szczęście dla stabilności emocjonalnej okolicznej przyrody przerwał Porno Żniwiarz, jak nazywali go koledzy, koleżanki już niekoniecznie, Darek.
- Szczała Władek! – zagadną głosem człowieka działającego od ponad dwudziestu lat w konspiracji na rzecz utrzymania spożycia spirytusu na poziomie siedmiu litrów rocznie na każdego statystycznego Polaka.
„Szczała, szczała i się zeszczała.” - Pomyślał filozof, po czym z charakterystycznym dla siebie poczuciem humoru przywitał się.
-Hator, hator Dariuszu! Już na posterunku?
- Służba nie drużba! - Uśmiechnął się Darek. Postępujący regres uzębienia, był wprost proporcjonalny do wieku i obecnego stylu życia. Darek miał czterdzieści dwa lata, dwójkę dzieciaków, których nie widział od dziesięciu lat. Była żona, nazywana przez niego pieszczotliwie suką, zostawiła go po aferze jaka wynikła kiedy zdjęcia jego i jednego z członków rady miasta w otoczeniu gotowych na wszystko nastoletnich koleżanek ukazały się w lokalnej gazecie. Tak, Darek poznał smak pieniędzy jednak po tym jak poślizgnął się na parkiecie życia równia pochyła w dół zdawała się nie mieć końca. Brudny, z oddechem mocnym jak wzrok bazyliszka, podartą antracytową marynarką sztuk jeden, przesiąkniętą potem koszulą, poprzecieranymi dżinsami , w wojskowych butach i zielonym śpiworem, stał wpatrując się błagalnie w butelkę z winem.
- Uuu, Władziu, Mnich w dłoni znaczy na bogato balujemy?!
- Ba- lu- ję Darek! Nie, ba- lu - je- my! - Spokojnie i stanowczo spojrzał na kompana, w myślach uśmiechając się nad sarkazmem jego pseudonimu. Bez wątpienia Darek mógłby grać główne role w niszowych filmach porno gore.
- Grzdylka dla Kolegi? Powietrze suche jakieś i gardło drapie. Nie bądź Żyd!
- Co ty ciągle z Żydami? Mlaskasz ozorem, w koło jedna nuta. Rzygać się chce! Masz jakieś kompleksy?
- Nie, no ja tak tylko, wyluzuj, Władek. - Oczy Kota ze Shreka odebrały chłopakowi jakiekolwiek argumenty do dalszej reprymendy.
- Daj to! - Skinął na pusty turystyczny kubeczek kurczowo trzymany przez Żniwiarza. Kiedy szlachetny, po dwudniowym leżakowaniu w sklepowym magazynie, trunek w trzech czwartych napełnił plastikowe naczynie Dariusz nie krył szczęścia.
- Kumpel jesteś! - Drżące dłonie celebrowały chwile dostatku.
- Nie lubię pić sam, zdrowie! - Władek, uświadomił sobie, że najbardziej wartościowymi cechami jakie on dostrzegł w tym zniszczonym, permanentnie wstawionym kolesiu, były brak egzaltacji potrzeby ciągłego bratania się, obściskiwania po każdym łyku taniego wina, czy wałkowania bez końca tych samych tematów i podpieraniu ich tymi samymi argumentami. Darek doskonale umiał wyczuć sytuacje i perfekcyjnie się w niej odnajdywał. Dzisiejszy wyjątek potwierdzał tę regułę.
-Zdrowie Dariuszu!
- Władek?
- Dajesz.
- Nie mów do mnie Dariuszu. Kojarzy mi się z pieprzonym Rademenesem. Kumasz ten film?
- Jasne. Niezły był! – „siedem życzeń, siedem życzeń, siedem życzeń, siedem życzeń, siiiedeemm życzeń” – po tubalnym zaśpiewie, jednocześnie obaj zanosili się szczerym śmiechem na tyle donośnym, że panująca do tej pory nad dźwiękiem w amfiteatrze kawka poderwała się gwałtownie i zniknęła pomiędzy drzewami.
Kilkanaście minut później zielona butelka Mnicha leżała w zardzewiałym koszu obok ławki, a wychodzącego przez wiecznie otwartą furtę placu spotkań żegnał głos Darka:
- Jak by co wpadnij jutro, łykniemy Siarofruta. Widziałem, że mają go w naszej kuflotece.
- Dla mnie weź czerwonego, wolniej się chłodzi- rzucił na odchodne Władek.
Ciekawie rozplanowane parkowe alejki w otoczeniu klonów i kasztanowców pachniały przyrodą i pozytywnie nastrajały na dalszą część dnia. Władek szedł w stronę przystanku autobusowego nr trzy. Chciał dostać się na Suchostrzygi. Po tym jak zlikwidowali tam posterunek policji przy osiedlowym targowisku traktował to miejsce jak zakład pracy. Musiał z czegoś żyć.
Zgłoś do moderatora   Zapisane
 

Polityka cookies