cd.
-Twoje reiatsu znacznie się polepszyło. – znikąd pojawił się Rautt. – Wyraźnie czuć poprawę.
-To chyba dobrze, nie?
-Bardzo dobrze. Dzisiaj może wezmę cię na trening.
-Trening czego? – spytałam lekko zainteresowana.
-Samoobrony. Musisz nauczyć się bronić przed innymi ‘potworami’. – zaśmiał się.
-Zaraz… To nie wystarczy przez nie przenikać?
-Nie zawsze. Niektóre z nich potrafią zmaterializować duchy na moment, kiedy je dotkną. Niektórzy posługują się też czarami, inni alchemią i takie tam… Więc widzisz… Tylko ludzie tak naprawdę nic nam nie mogą zrobić. Niektóre ‘potwory’ są takimi idiotami, że też nie potrafią… - znów się zaśmiał.
-Aha. – Rautt spojrzał na mnie wilkiem. Zaśmiałam się i grzecznie przeprosiłam.
-Jak skończysz jeść, przyjdź do nas. Będziemy w salonie. – uśmiechnął się i wyszedł. Dopiero teraz przypomniałam sobie, że trzymam kanapkę i kubek herbaty. Lekko zdezorientowana otrząsnęłam się i wróciłam do jedzenia.
…
Kiedy weszłam do salonu, zastałam siedzącą w głębokim fotelu Rossę i Rautta siedzącego na bujanym krześle. Zaśmiałam się delikatnie. Pod oknem, obok przeszklonych drzwi na taras zasłoniętych delikatną firanką, stał stary telewizor. Pomieszczenie przypominało raczej dom moich dziadków, niż mieszkanie dla dwójki młodych ludzi…
-Avril, chodźmy na łąkę. – zaproponowała Rossa. Potaknęłam tylko i wyszłam za rodzeństwem. Dopiero teraz zwróciłam uwagę na to, że Rossa nie ma na sobie kaptura… Faktycznie. Uszy wyglądały bardziej na psie niż na kocie, a ogon zdecydowanie wskazywał na psa. Kiedy szliśmy przez ogród, miałam wrażenie, że jestem u swoich dziadków na działce. Pełno kwitnących kwiatów, posadzonych w ładne kompozycje, idealna, zadbana trawa i kilka drzewek owocowych. Poza tym, moje ulubione wierzby. Nie było ich dużo, a dokładniej dwie. Pod jedną z nich znajdowała się ławeczka, a tuż obok niewielki staw. W rogu dość dużej działki zauważyłam ogrodzony ogródek warzywno-owocowy. Marchewki, pietruszki, sałata, ogórki, maliny, porzeczki… Tak, to wszystko zdecydowanie rosło u dziadków.
Przechodząc przez ogród wróciły te szczęśliwe wspomnienia z życia. Kiedy, jako kilkulatka, bawiłam się u dziadków…
Na samym końcu ogrodu znajdowała się furtka. Za nią było trochę pola, a dalej ciemny, gęsty las i wydeptana ścieżka, prowadząc do niego. Pomyślałam, że na tym polu będziemy ćwiczyć. Myliłam się. Rossa, nieprzerwanie idąc ścieżką, weszła do lasu. Lekko się przestraszyłam, ale wciąż było widać ścieżkę. Idąc bez słowa przez jakieś 20 minut, doszliśmy na cudowną łąkę. Niezbyt wysokie trawy pozwalały na swobodne poruszanie się, a spora ilość kwiatów dodawała wszystkiemu uroku. Nieopodal zauważyłam kilka saren. Byłam ciekawa, czemu przed nami nie uciekają… No tak, one też nas nie widzą.
-To tutaj. – stwierdził Rautt. –Od czego chcesz zacząć?
-A co mamy do zrobienia? – spytałam.
-Podstawową, ludzką samoobronę i magia. – odpowiedziała Rossa.
-Aha. To może najpierw podstawy. Trochę się tego uczyłam za życia…
-To dobrze. Szybciej załapiesz. A na razie, zrób kilka okrążeń wokół łąki. – popatrzyłam na całą łąkę. Nie widziałam drugiego końca. Lekko się załamałam, ale posłusznie zaczęłam biec. Nie dobiegłam do 1/4 trasy, a już musiałam się zatrzymać. Zdyszana przysiadłam na chwilę. Z oddali słychać było krzyki Rossy, żebym się nie zatrzymywała. Wstałam i zaczęłam biec dalej. Kiedy zniknęłam im z oczu (a przynamniej tak myślałam), położyłam się na trawie. Nie dawałam już rady.
-Wstawaj. – powiedział kotołak, który nagle pojawił się znikąd. Przestraszona podskoczyłam do góry. Przecież nikt za mną nie biegł, więc jak to możliwe, że Rautt znalazł się tu tak szybko!? – Na twoje pytania odpowiem później, a na razie biegnij! – posłusznie zaczęłam biec. Kiedy się odwróciłam, żeby spojrzeć na chłopaka, nie było go. Zdziwiona biegłam dalej. Nie wiem jak, ale udało mi się dotrzeć do rodzeństwa bez większego zatrzymania.
-I co teraz? –spytałam zdyszana.
-Biegnij dalej. Miałaś zrobić kilka okrążeń. – powiedziała Rossa.
-Chcesz może słuchawki? – powiedział brat, zdejmując je z uszu.
-Nie, dzięki. Chcę słyszeć świergot ptaków. – powiedziałam i pobiegłam dalej.
…
Do domu zaniósł mnie Rautt. Po 7 okrążeniach byłam padnięta. Zasnęłam w jego ramionach… Był taki ciepły!
- Ej, nie przywiązuj się tak do niej. – powiedziała Rossa, kiedy zauważyła że Vermell się uśmiecha.
-Niby czemu? Jest urocza, kiedy śpi.
-Przecież wiesz, że jestem dobrą siostrą. Pozwoliłam jej tu zostać, ale tylko do końca wakacji. Potem niech radzi sobie sama.
-Mamy jeszcze dużo czasu…
-Tak, ale chciałeś ją wytrenować. Więc czas z nią skraca ci się o co najmniej połowę.
-Oj, nie trajkocz…
-Będziemy musieli wracać do szkoły, a nie ma szans, żeby ona się tam dostała.
-Czemu nie? Przecież nie jest taka głupia.
-Może i nie jest, ale nie ma żadnego doświadczenia. Ot! taka duszyczka, która na pewno nie ukończy tego twojego treningu do końca wakacji! – warknęła.
-Da radę. Wierzę w nią.
…
Znów obudziłam się w łóżku. Tym razem na śniadanie dostałam jajecznicę. Kiedy wzięłam talerz spostrzegłam Rautta siedzącego na drugim krześle, patrzącego w okno. Był lekko przygnębiony.
-Coś się stało? – spytałam zmartwiona.
-Nie, nic. – odpowiedział i spojrzał na mnie. –Jedz.
Posłusznie zabrałam się za jedzenie. Jajecznica była jedną z najlepszych, jakie jadłam. Dopiero po tym, jak wstałam, zauważyłam że nie mam zakwasów. Hmm… Dziwne. Wchodząc do salonu, zauważyłam brak Rossy.
-Rautt, gdzie Rossa? – spytałam chłopaka wchodzącego za mną.
-Dzisiaj potrenujesz tylko ze mną. – uśmiechnął się. –Rossa musiała wyjechać… Do sklepu.
-Aha. To idziemy?
-Tak. – Rautt otworzył drzwi i mnie przepuścił z lekkim ukłonem. Zaśmiałam się, podziękowałam i wyszłam. Pewnie przeszłam do furtki i, trzymając się ścieżki, dotarłam na łąkę.
-Tooo… Co dziś robimy? – spytałam zainteresowana.
-Dzisiaj? Jeśli chcesz, to możemy nic nie robić… - uśmiechnął się.
-Nie no, coś trzeba zrobić… Może pokażesz mi jak działa magia?
-Pewnie. – uśmiechnął się, wystawił rozłożoną, jak do przybicia piątki, rękę i zaczął po cichu coś mówić. Zaraz po tym, z jego ręki wystrzeliła niebieska kula, przypominająca trochę kulę ognia… Ale to nie był ogień. To było coś bardziej niszczycielskiego. –Przed każdym takim atakiem, musisz wypowiedzieć odpowiednie słowa. Podobnych ataków jest więcej, ale nie musisz znać wszystkich. Tylko najlepsi potrafią wystrzelić czymś takim ‘bez zaśpiewu’, czyli bez tych słów początkowych.
-Aha. Czyli wypowiadają tylko nazwę zaklęcia i strzelają?
-Tak. – Rautt się uśmiechnął. –To jak? Chcesz się nauczyć robić taką kulkę?
-Jeszcze pytasz? – uśmiechnęłam się.
-To tak. Wyprostuj rękę i powiedz: duszo nieczysta, która daje mi siłę do walki, przywołaj tu wszystkie demony, aby móc je pokonać. Niebiańskie anioły, które obserwować to będą, niech znikną w ogniu piekielnym, bo pomóc mi nie chciały. KULA ZNISZCZENIA NUMER 2! – grzecznie powtórzyłam wszystko, co Rautt mi podyktował. Z mojej ręki wystrzeliła podobna kulka do tej, którą strzelił chłopak. Tylko że moja była większa… Pisnęłam ze szczęścia, że mi się udało. Podskakiwałam jak małe dziecko, a potem jeszcze przytuliłam Rautta. Po chwili się opamiętałam.
-Sorry… - zaśmiałam się delikatnie. Rumieniłam się, tak samo jak kotołak.
-Dobrze ci idzie. – stwierdził. – Niedługo nauczysz się robić trudniejsze rzeczy.
-To dobrze. – uśmiechnęłam się.
-Zrób to jeszcze kilka razy, a potem ci coś pokażę…
-Co mi pokażesz? – spytałam zaciekawiona.
-Zobaczysz.
Kiedy powtórzyłam kulkę zniszczenia 6 razy, byłam bardzo zmęczona. Nie wiedziałam, że to takie wyczerpujące!
-Widzę, że się zmęczyłaś.
-Nie, wcale nie! Mogę jeszcze raz! Duszo nieczysta, która daje mi siłę do walki, przywołaj tu wszystk…
-Daj spokój. – opuścił moją rękę. – Dyszysz.
-No dobra… A teraz mi pokaż, co chciałeś mi pokazać.
-Dobra. Tak jak się umawialiśmy. Zamknij oczy.
-Czemu!?
-Zamknij. Zobaczysz. – posłusznie zamknęłam oczy. Poczułam tylko pewny chwyt Rautta i miałam wrażenie, że ziemia osunęła mi się spod stóp. Zaraz potem znów znalazłam grunt, ale był kompletnie inny od tego, na którym stałam wcześniej. –Już możesz otworzyć oczy.
Kiedy zobaczyłam widok, który roztaczał się dookoła, nie byłam pewna, co widzę. Staliśmy nad urwiskiem, wśród cudnego lasu. Widok był tak cudowny, aż wstrzymywałam oddech. Dość wysokie góry, pokryte piękną zielenią, naokoło nas pełno kwiatów i drzew… I moja ulubiona wierzba, a pod nią ławeczka.
-Usiądziemy? – kiwnęłam tylko głową i usiadłam. Tam było tak pięknie! –Wiedziałem, że ci się spodoba. – uśmiechnął się i również usiadł.
-A-ale jak my się tu znaleźliśmy?
-Teleportacja. To akurat potrafią tylko duchy i niektórzy madzy.
-Aha. Czyli ja też tak umiem?
-Tak, ale musisz się jeszcze dokładnie nauczyć, jak tego używać. Zajmiemy się tym kiedy indziej, a teraz podziwiaj widoki. – niepewnie mnie przytulił. Uległam mu i położyłam głowę na jego piersi.
Rautt, lekko zdziwiony drgnął. Pomimo to, było mi bardzo przyjemnie. Uśmiechaliśmy się.
-Tam, w dole, jest moja szkoła. Znaczy, moja i Rossy. To jest moje ulubione miejsce w tej szkole…
-A co robicie w tej szkole?
-Uczymy się, tak jak w normalnych szkołach. Jest to szkoła nie tylko dla duchów, więc jest dość ciekawie.
-Aha. A mogłabym do niej chodzić?
-Właśnie po to cię trenuję. Żebyś mogła się tu zapisać, musisz umieć obronić się przed innymi potworami, bo nie zawsze są przyjazne. Poza tym, jak z twoimi ocenami za życia?
-Dość dobre…3 z fizyki, 5 z chemii, matmy, biologii i angielskiego, 6 z włoskiego i wychowania fizycznego, muzyki, plastyki i religi…4 z geografii i techniki… i to chyba tyle.
-No to już masz możliwość zapisania się tutaj. To jest jedna z najlepszych szkół dla martwych. – zaśmiał się.
-Dziękuję za to, co dla mnie robisz. – zarumieniłam się pocałowałam chłopaka w policzek.
-N-nie ma za co… - również się zarumienił.
Przesiedzieliśmy tak, aż do zachodu słońca.
…
-Szybciej! – krzyczał Rautt, rzucając we mnie nożami treningowymi. – Chcesz, żebym cię trafił!? Za wolno!
-Robię co się da! – krzyknęłam. Faktycznie, ledwie wyrabiałam się z teleportowaniem. Kilka noży zahaczyło o moje ubranie, albo też musnęło moją skórę. –Przerwa!?
-Nie ma czasu! Chcesz chodzić do tej szkoły, czy nie!?
-Chcę!
-To nie jęcz, tylko uciekaj! – rzucił kolejnym nożem, który zahaczył czubkiem o moje dość długie włosy, przefarbowane tak, że miałam głownie odrosty delikatnie różowe, a reszta była prawie platynowa. (
http://28.media.tumblr.com/tumblr_ksz2kb7Zd31qzgk7so1_500.jpg)
Przestraszona pojawiłam się tuż za kotołakiem i złapałam za szyję. Rzuciłam nim delikatnie o ziemię.
-Prosiłam o przerwę. – powiedziałam zdecydowana.
-Dziewczyno, ale ty masz chwyt! O mało co mnie nie udusiłaś!
-Wcale nie! Przecież delikatnie cię złapałam!
-Delikatnie!? Pogięło cię!? – złapał się za głowę. Pokazał mi rękę całą w krwi. –To było delikatnie!? Tak grzmotnąłem o ziemię, że o mało co nie rozwaliłem sobie głowy!
-Uupss… Nic ci nie będzie! – stwierdziłam. –Przepraszam. – zaczęłam pomagać mu wstać.
-Nie no, spoko. Może i masz rację… Nie trzeba było cię tak cisnąć z tym treningiem…
-Idziemy do domu?
-Tak, chodźmy. – teleportowaliśmy się do salonu.
…
-Boże, Rautt! Co się stało!? – panikowała Rossa. Potem spojrzała na mnie. –Co ty mu zrobiłaś!?
-Przewróciłam go… Ale nie chciałam zrobić mu krzywdy.
-Ale zrobiłaś! Wyjdź z tego domu, zanim cię zamorduję!
-Rossa! Daj spokój, ni-nic się nie stało… - próbował uspokoić ją Rautt. Po tym delikatnie oparł się o ścianę i osunął się na ziemię, zostawiając na ścianie smugę krwi.
-Stało się! Wyjdź! – krzyknęła, a ja natychmiast się wyteleportowałam z domu.
…
Usiadłam na ławce, jeszcze raz oglądając cudowny widok. Popatrzyłam w dół, na duży budynek. Dopiero teraz zauważyłam coś interesującego… Szkoła z internatem!? Rautt już złożył tam moje papiery ,więc od września będę tam mieszkać… Ciekawe. Został już tylko miesiąc. Miesiąc, który muszę poświęcić na przygotowania. Jedyne, czego się nauczyłam przez ostatni tydzień to kilka rodzajów kul zniszczenia, szybka teleportacja i podstawy samoobrony. Pomimo to, zrobiłam się jeszcze bardziej wytrzymała.
-Wiedziałem, że tu będziesz. – powiedział głos za mną. Odwróciłam się nagle w jego kierunku.
-Rautt! Ale jak…? Rossa przecież by cię nie puściła…
-Bo nie puściła. Ogłuszyłem ją patelnią. – zaśmiał się i wyciągnął zza pleców patelnię. Również się zaśmiałam. Wstałam i podbiegłam do chłopaka. Przytuliłam go, ciesząc się, że nic mu nie jest. –Avril… Daj spokój, nic się nie stało!
-Przepraszam.
-Nie masz za co. Jak już, to powinnaś przepraszać raczej Rossę, bo ci nie wybaczy. Jestem jej oczkiem w głowie.
-Nic dziwnego, skoro jesteście bliźniętami.
-A ja wiem? Nie miałem innego rodzeństwa, więc nie wiem, jak to powinno wyglądać.
-Ja wcale nie miałam rodzeństwa. Widzisz, każdy ma inaczej. – zapadła niezręczna cisza. Na chwilę się odwróciłam, a Rautt musnął mnie ogonem i złapał za rękę. Zachichotałam. Obróciłam się nagle, a chłopak mnie pocałował. Zarumieniłam się, tak samo jak on. To nie był specjalny pocałunek. Szybko się od niego odsunęłam, cała czerwona.
-W-wybacz. - wyjąkał. –Ja nie chciałem. – był czerwony jak cegła.
-To moja wina. To powinnam przeprosić.
-Nie! Ni-nic się nie stało. Grunt, że Rossa nie widziała… Zamordowałaby cię. Nie wiem, czy wiesz, ale ona za tobą nie przepada. Od początku była do ciebie tak nastawiona.
-Wiem. Dało się to zauważyć.
-A odkąd twoje reiatsu mocno wzrosło…