Rozglądnęłam się i stwierdziłam, że jestem sama. Sama jak palec, bez Lajny,Arsera i rodzeństwa... Czułam się okropnie,zdawało mi się,że nie mam rodziny. Wzniosłam się nad ziemię i usiadłam na pobliskiej mi chmurze, recytując smutno wiersz:
Obłoki, co z ziemi wstają
I płyną w słońca blask złoty,
Ach, one mi się być zdają
Skrzydłami mojej tęsknoty.*patrzę na skrzydła*
Te białe skrzydła powiewne
Często nad ziemią obwisną,
Łzy po nich spływają rzewne,
Czasem i tęczą zabłysną.*w oku przebłysk tęczy*
Gwiazdy, co krążą w przestrzeniach
Po drogach nieskończoności,
Są one dla mnie w marzeniach
Oczami mojej miłości.
Patrzą się w ciemne odmęty
Te wielkie ruchome słońca...
I ja miłością przejęty,
Patrzę...tęsknię ....tak bez końca...
zawinęłam się w kulkę i zasypiałam lekko płacząc niekiedy.