Przez dobrą chwilę leżałam bez ruchu. Razer nie pomógł, wręcz przeciwnie - pogorszył jeszcze. To, że jeszcze żyję po impulsie elektrycznym uważałam niemal za cud. Spróbowałam poruszyć łapami. Bałam się, że ugryzienie w kark uszkodziło mój kręgosłup. Na szczęście wszystko było w porządku. Przez rany na grzbiecie straciłam wiele krwi, lecz teraz już prawie się zasklepiły. Razer, chwytając waderę za ogon, przeorał co prawda moje plecy lecz jednak sprawił, że kły wilczycy znalazły się wyżej. Nie czułam też charakterystycznej woni zakażonej toksyną rany, choć wadera z pewnością dysponowała taką bronią. To było czuć. Poza ugryzieniem nie miałam więc jakichś poważnych obrażeń. I porażenie... Tak to utrudniało sprawę. Czułam się nieco otumaniona, całe ciało mrowiło. Mimo to podniosłam się chwiejnie na cztery nogi. Paręnaście sekund stałam tak, z rozstawionymi szeroko łapami i zwieszoną głową. Potem powoli ją podniosłam i powoli, stanowczo podeszłam do wadery, która zaatakowała mnie wcześniej i była także odpowiedzialna za rany Razera. Dwoiło mi się nieco w oczach, wydawało mi się, że widzę Vailins pod postacią czarnej lwicy.
- Odsuń się - powiedziałam lodowatym. Byłam wściekła i zdeterminowana. Nie chodziło o ból, chodziło o zniewagę.
~Teraz patrz - posłałam wiadomość do Razera. Wyczułam ból pochodzący z jego ran, jednak nie spojrzałam nawet, czy się odwrócił.
Spojrzałam w oczy brunatnej waderze. Widać było jej pokiereszowanie w walce, nie znać jednak było we mnie wtedy śladów litości. Zielone oko błysnęło groźnie. Nie ruszy się już. Wiedziałam.
- Teraz usiądziesz. Potrzebujesz usiąść. - powiedziałam twardo.
Wadera nadal utrzymywała resztki swoich mentalnych barier.
- Jörð! - krzyknęłam obracając jej granice w niebyt. Żarty się skończyły.
Stawy jakby załamały się pod wilczycą, miednica uderzyła o ziemię.
- Odczuwasz wewnętrzną potrzebę, by upaść przede mną na kolana. Teraz...
Przednia część ciała wilczycy ugięła się do przodu. Sama wadera już nawet nie próbowała się opierać. Ufała każdemu mojemu słowu, choć niewiarygodny ból kipiał jej pod czaszką. Wilki nie mogą upaść na kolana, nie mają tam odpowiednich stawów. Dlatego wkrótce rozległ się trzask łamanych kości.
Nie patyczkowałam się już na polecenia. Moja mentalna pętla objęła ośrodek bólu w jej mózgu. Jednocześnie wilczyca odzyskała świadomość, lecz ja zacisnęłam eteryczny sznur. Nie była zdolna do ruchu. Wiła się w niewyobrażalnych cierpieniach, jakich żadne stworzenie nie mogło doznać od przyrody. A ja wciąż zacieśniałam obręcz. W pewnym momencie wilczyca przestała się poruszać, jedynie źrenice w jej oczach, jeżeli było to jeszcze możliwe, wciąż się rozszerzały. Wtem rozległ się przenikliwy pisk, a świadomość wilczycy zalała fala ciepła. Zbyt duże ciśnienie krwi, poszła któraś z żył lub tętnic.
Kiedy zwolniłam uścisk, odpłynęła ze mnie resztka energii. Osunęła się na ziemię, a świat znów się rozmył.