Wkroczyła do lasu. Śnieg niemalże już stopniał, gdzieniegdzie widać było już zieloną trawę, czy jakieś małe, wczesne kwiaty. W pewnym momencie zwęszyła wilki, uniosła więc łeb i zastrzygła uszami, gdy usłyszała głosy. Niespiesznie wyszła z zarośli i spojrzała na kilku przedstawicieli różnych watah. Rozpoznała Lajnę, jej białe futro znaczyły plamy krwi. Niedaleko była kolejna wadera, której nie znała, a przynajmniej jej nie kojarzyła, obok niej zaś był nieznajomy basior. Kilkanaście metrów dalej kwiatuszkami bawił się inny samiec, który był z jej stada. Posłała mu pełne politowania spojrzenie. Dzikus. Włóczył się i szwendał wszędzie, gdzie tylko mógł, dla swego klanu nie zrobił nic pozytywnego. Zagubione cielę. Ale nie przyszła tu, by rozprawiać się nad osobnikami z jej watahy, tylko w prostym celu zapolowania. Nikłe światło księżyca przebijało się przez korony drzew, a Holly niespiesznym truchtem ruszyła przed siebie. Już po kilku minutach wyczuła zwierzynę, poszła więc jej tropem. Dotarła do małego źródła, gdzie zobaczyła młodą sarnę. Przypadła do ziemi i powoli zaczęła się podkradać, jednakże zwierzę podniosło zaniepokojone łeb i zaczęło się rozglądać. Nie chcąc tracić cennych sekund, które jej pozostały nim zwierzę ucieknie, skoczyła i powaliła ofiarę. Ryk zwierzęcia poniósł się echem, zapewne po całym lesie. By nie bawić się z ofiarą rozgryzła jej całe gardło, w tym tchawicę, zabijając na miejscu. Całe zajście trwało zaledwie kilka sekund. Krew powoli sączyła się z poranionej gardzieli spadając na trawę, a wilczyca zaczęła się pożywiać.