Uwaga! To jest coś co pisze na fonie gdy mi sie nudzi ku nie mam weny twórczej. Jest tu powiazanie do wszystkiego i tak dalej... Masa błędów wiem, ale mi to na razie nie przeszkadza.
Wstawiam bo wiem że KTOŚ będzie się tu dopominał żeby wstawić. Wiec wstawiam.
Przedstawiam Wam
EXETER
Jechałam przez gęsty las. W sumie raczej byłam wieziona przez jednego z centaurów Aragotha. Zmierzaliśmy w kierunku Wilczego Obozowiska. Robiłam razem z Rubinem za kuriera. Razem wymienialiśmy korespondencje pomiędzy kilkoma nacjami. Zbliżała się wojna. Wojna podczas której, Matix miał zostać zgładzony przeze mnie. Tak twierdziła biała tygrysica z Dollien. Wyrocznia Shawan. Shawan była już starą kocicą choć istnieją pogłoski że dopóki Shawan nie wyznaczy swojej następczyni i nie wyznaczy jej nowego imienia, będzie żyła tak długo, dopóki tego nie zrobi. Wiedziałam kogo Shawan może mieć na oku. Tygrysicę z Błękitnych Łąk Anxę, wilczycę Salain z Buxirionu, elfkę Denehi'el z Jasnych Gór lub fenixa Zulę z Ognistych Prerii. Zawsze jest przynajmniej pięć kandydatek i zawsze Wyrocznia wybiera istotę tego samego gatunku co ona. Nie wiem czym kierują się Wyrocznie przy wyborze nowej Wyroczni.
-Dojeżdżamy już do naszego celu!- zawołał po chwili Rubin. Spojrzałam przed siebie. Rzeczywiście znajome namioty i pola.
Wjechaliśmy dumnie do obozowiska. Ku mojemu niezadowoleniu w obozie były elfy leśne. Co prawda elfy są wspaniałymi medykami ale są zarozumiałe i trudno się z nimi dogadać.
Zsiadłam z Rubina dumnie krocząc do Namiotu Dowodzenia. Już miałam wejść gdy nagle drogę zasłoniły mi znajome dwie włócznie. Elfickie włócznie...
-Kurier, proszę mnie przepuścić!- powiedziałam stanowczo ale strażnicy nawet nie zwrócili uwagi.
-Wstęp wzbroniony!- warknęli tylko. Wkurzona miałam im właśnie nawtykać że jestem Wybrańcem i ja mogę wszędzie ale w ostatniej chwili przyszedł Hanen. Hanen był potężnym wilkiem jak i człowiekiem. Miał siwe włosy i dość groźny wyraz twarzy. Gdy był człowiekiem nosił skórzane spodnie, białą koszulę, cienką kurtkę, buty z wysoką cholewą i szaro- czarny płaszcz.
-Co tu się dzieje?- zagrzmiał.
-Witaj Hanen!- przywitałam się grzecznie.
-Lile! Dawno cię tu nie widziałem!- Hanen się bardzo ucieszył. Uścisnęliśmy sobie dłonie.
Strażnicy stanęli na baczność i zabrali swoje włócznie.
- Ta mała dziewczynka ma wstęp do wszystkich namiotów i może wejść wszędzie! Jest Kurierem a przede wszystkim Wybrańcem!- warknął do strażników Hanen. Weszliśmy do środka.
-Mogłeś sobie darować "małą dziewczynkę".- burknęłam cicho.
-Inaczej do tych pacanów nie dotrze.- uśmiechnął się do mnie. Jak zwykle miał rację.
Przekazałam listy, raporty oraz zdałam swój własny czy nie miałam problemów po drodze. Szybko wyszłam z namiotu. Mogłam odpocząć w "rodzinnej" wiosce. Pierwsze co zrobiłam to poszłam do namiotu medycznego.
Kąt ogromnego namiotu był zasłonięty czymś na rodzaj parawanu. Zaczepiłam pierwszą lepszą medyczkę.
-Mogę się z nim zobaczyć?- spytałam cicho wskazując na parawan.
Elfka spojrzała się w tamtą stronę.
-No dobrze... Tylko uprzedzam że jest w ciężkim stanie.- odpowiedziała i wróciła do swoich zajęć.
Podeszłam i odsłoniłam nieco parawan.
Na czymś w rodzaju noszy, leżał ogromny biały wilk. Miał przymknięte oczy. Lekko ruszył uchem. Nie spał.
-Jak się czujesz?- spytałam cicho, podchodząc do leżącego wilka.
-Ahhh...To ty.- mruknął w odpowiedzi.
Aser miał pobandażowane łapy i tułów. Na łopatce miał już zabrudzony krwią opatrunek.
-W Valedale Toby powiedział mi że tylko jesteś poobijany. To nie są rany po utarczce z ludzkimi żołnierzami.- powiedziałam stanowczo.
-To tylko zadrapania. Nie masz sie czym martwić.- Aser spojrzał się na mnie swoimi złotymi oczami.
-Dlaczego więc nie przyjmiesz ludzkiej postaci? Łatwiej byłoby przynajmniej to opatrzeć!
-Po co? Tak nie wygodnie?- odpowiedział mi beztrosko.
-Sługi Matixa i Generis. Byłem wtedy z Tobym, Roxem i chyba Florą. Byliśmy na zwykłym patrolu w ludzkich postaciach. Zrobiono na nas zasadzkę. I tyle...- spojrzałam się na Asera ze zdumieniem.
-Ty i ludzka postać?- spytałam a wilk odpowiedział mi tylko czymś w rodzaju tego złośliwego uśmieszku. Po chwili zakasłał i sapnął i za moimi plecami pojawiła się elfka z bandażami, jedzeniem i ręcznikiem.
-Już wystarczy. Trzeba mu spokoju! No już! Przyjdziesz innym razem!- zawołała. Pożegnałam się z Aserem i wyszłam z namiotu. Zbliżał się wieczór. Mimo to kręciło się w obozie kilka osób. Żołnierze, którzy pełnili warty, strażnicy siedzący przy ogniskach i dziewczęta raz po raz przynosząc coś do jedzenia i dosiadając się do ogniska.
Zaburczało mi w brzuchu. Od rana w sumie nic nie jadłam. Głupio było mi dosiąść się do obcych osób. Nigdzie nie widziałam znajomej twarzy. Toby był w Valedale a Anxa u Shawan na naukach... Wszyscy gdzieś poleźli a ja muszę siedzieć jak zwykle w jednym miejscu. Przypomniałam sobie o Entach ale Las Entów był 150km z Obozu. Zwykłym koniem, nocą dojechać tam i wrócić byłoby to nie do zrobienia. Jednorożec, centaur lub przynajmniej pegaz by się przydał...
Odpuściłam sobie rozmyślania nad swoim losem i dosiadłam się do pierwszego lepszego ogniska. O dziwo nie zauważyłam ani jednego elfa.
-Może bułki?- spytał jakiś mężczyzna siedzący obok mnie.
-Nie, dziękuję.- odpowiedziałam cicho.
-Ahhh...Wolisz mięso?
- Myli mnie pan z wilkami.- mruknęłam.
-Nie jesteś wilkiem? W takim razie kim?- spytał nieznajomy.
Aser i Mizuki ostrzegali mnie przed takimi pytaniami. A co jeśli to szpieg? Zdobywa informacje dla wroga?
Oprzytomniałam nagle i odwróciłam głowę w kierunku mężczyzny. W półmroku trudno bylo dostrzec jego twarz.
-A pan? Kim pan jest?- spytałam gwałtownie.
Mężczyzna spojrzał się na mnie. W blasku ognia zauważyłam u niego pionowe źrenice jak u kota.
"Wiedźmin?! On nie może się dowiedzieć!"- zesztywniałam.
-Jestem Barolt z Valedale. Łowca.
-Łowca czego?
- Potworów. Ktoś jak wiedźmin tyle że wszystkiego nauczyłem się sam, nie należę do żadnego cechu i nie sporządzam oraz nie piję eliksirów jak oni.- odpowiedział spokojnie.
Luźno zrobiło mi się na sercu.
-Nie mam żadnego kodeksu.- serce znów zabiło mi szybciej.
-Wiem kim jesteś i podziwiam fakt że próbujesz ukryć tak wielką tajemnicę. Spokojnie, nie zabiję ani ciebie ani nikogo z twoich przyjaciół. Dostałem lepsze i bardziej opłacalne zlecenie.- rzucił jakby od niechcenia.
-Od kogo?
-Tajemnica zawodowa.- uśmiechnął się. Usłyszałam jak ktoś mnie woła. Poznałam po głosie że to Rubin.
Bez słowa wstałam i odeszłam od ogniska. Poszłam do Rubina.
-Lile mamy problem!
-Jaki?- spytałam przestraszona.
-Mamy jechać do Valedale...Teraz.
-Ale jak to? Mieliśmy mieć dwa dni wolne i ktoś inny miał nas zastąpić!
-Zbyt pilne i zbyt ważne.- powiedział ze smutkiem. Najwyraźniej jemu też ktoś pokrzyżował plany.
...
Do Valedale dotarliśmy rankiem. Było jeszcze chłodno i mglisto. Podziwiam Rubina że nie zasnął podczas biegu tylko biegł, biegł i jeszcze raz biegł. Sama usnęłam dwa razy na jego grzbiecie. W Valedale czekał na nas Toby. W tym miasteczku a raczej mieście lepiej mieć kogoś obeznanego w terenie. Co jeśli będzie mnie ktoś ścigał? Każda informacja się przyda. Rubin ukrył się w stajni natomiast ja musiałam iść odszukać kryjówkę w której mieszkał Toby.
Valedale było pięknym ale i niebezpiecznym miasteczkiem. W miasteczku rezydowała Elizabeth Rans. Pani Rans była wysoką kobietą o wysokiej randze. Z tego co wiedziałam miała lekko na pieńku z Jeźdźcami, Kurierami a przede wszystkim wilkami i elfami leśnymi. A ja sama musiałam odszukać Toby'ego bez asekuracji Rubina. Trochę nieswojo.
Znalazłam w końcu, wciśniętą w najwęższą uliczkę, małą kryjóweczkę. Wcisnęłam się pomiędzy budynki, otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Nie zdążyłam zrobić paru kroków a już zostałam powalona! Poczułam ostrze na szyi.
-No, no... Patrzcie kto zawitał. To nie dzieciak tylko jakas szlachta...- zamruczał mi glos nad uchem.
-Odsuń nóż od szyi. Proszę!- starałam się szarpać ale przeciwnik był zbyt silny.
-Od kiedy ZABIJANY mówi co ma robić MORDERCY!!!- krzyknął jakiś głos w dali.
Mizuki nauczył mnie jednej, bardzo przydatnej rzeczy- dobrego wyczucia czasu. Spowolniłam czas. Wyrwałam się z uścisku zostawiając za sobą białą smugę. Z łatwością powaliłam przeciwnika. Nie potrafiłam utrzymać długo spowolnienia więc samo w sobie puściło. Czas wrócił do normy.
-Niepotrzebnie czasu i przestrzeni zażyto z rąk tych niewinnych co i winne są zawirowaniu całemu.- rozpoznałam ten głos. Tak tylko mówią Przeznaczeni. Szybko się skłoniłam głęboko w stronę głosu. Z mroku wyłonił się ślepy starzec, podpierający się na młodym szarowłosym chłopcu.
Przeznaczony machnął ręką.
-Prosi abyś wstała.- powiedział cicho chłopiec.
Posłusznie wyprostowałam się. Aser i Mizuki mówili że mam się ich bezwzględnie słuchać ponieważ nie jestem na tyle silna aby z nimi walczyć.
Starzec wciąż wspierając się na chłopcu podszedł bliżej. Klasnął i nagle zapłonął ogień. Pomieszczenie okazało się być dość sporych rozmiarów.
-Lile!- rozejrzałam się. To był Toby.
-Co ty tu robisz?- spytał zdziwiony.
-Ja i Rubin dostaliśmy polecenie przyjazdu do Valedale. Ponoć od ciebie.- czyżby nie pamiętał co nadawał.
-Nie wysłałem podobnego rozkazu!-krzyknął. Zrobiło mi się ciężko na sercu i gorąco.
Nie pytałam już o nic. Wybiegłam z kryjówki. Wypowiedziałam zaklęcie przywołujące.
-Infra Rani!- krzyknęłam i machnęłam wyprostowaną ręką przed sobą.
Zjawił się smok o potężnych i rozłożystych skrzydłach.
-Przekaż Rubinowi że mamy natychmiast wracać!- smok wzbił się w powietrze. Słyszałam za sobą wołania Toby'ego i jego brygady. Smok również przekazał im wiadomość o niebezpieczeństwie.
***
Zanim dolecieliśmy w Obozie toczyły się krwawe walki. Zeskoczyłam ze smoczego grzbietu i dobyłam swojego lekkiego miecza Daiays.
Pobiegłam do namiotu medycznego. Ale tam zastałam tylko rozchlastane ciało tej samej elfki, która byla wtedy w namiocie. Wokół parawanu bylo mnóstwo krwi. Pierwszy raz zaczęłam się bać, że stało się najgorsze. Wybiegłam z namiotu. Starałam się unikać walk.
W pewnym momencie wpadłam na jakiegoś żołnierza. Jemu wypadła włócznia a ja mało nie straciłam miecza.
Spojrzał się na mnie płochliwym wzrokiem. Miał ciemne, zielono-białe barwy.
-Kanedria...-sapnęłam.
-Igni!- ryknęłam jeszcze układając odpowiednio palce i ciskając w żołnierza solidną porcję ognia.
Chłopak z przeraźliwym wrzaskiem zaczął uciekać i się szamotać.
-Hande Las.- powiedziałam ciszej, zmieniając układ palców.
Ucichł. Lecz dalej targał nim ból.
-Zami An!- uderzenie kinetyczne wgniotło go w ziemię, łamiąc mu większość kości.
Pobiegłam dalej, próbując zapomnieć o spalonym żołnierzu. Przemykałam się cieniem. Gotowa do ataku.
-Lile!- ktoś krzyknął za moimi plecami.
Odwróciłam się gwałtownie. Był to Rox. W ręku trzymał długi lekko zakrzywiony sztylet. Miał jak zwykle, lekką skórzaną zbroję, czarne rozczochrane włosy do ramion.
-Gdzieś ty była?!- krzyknął obejmując mnie. Byłam od niego o prawie trzy głowy niższa. W porównaniu do niego byłam małym dzieckiem, mróweczką przy centaurze.
-Przepraszam. Pojechałam do Valedale! Taki był rozkaz. Rubin razem z Tobym są w drodze. Niedługo będą z brygadą.- powiedziałam na jednym tchu.
-Czułości zostawcie sobie na potem! - to była Flora. W ludzkiej postaci była szczupłą i wysoką blondynką o dość długich włosach. Miała na sobie męski uniform. Nosiła taką samą zbroję jak Rox, tyle że buty miała na lekkim obcasie.
Również trzymała sztylet w dłoni.
-Flora!- krzyknęłam szczęśliwa, że przyjaciółce nic się nie stało.
-Nie wiecie gdzie jest Aser?- spytałam. Mimo wrzasków, chaosu i zapachu krwi, czułam że pomiędzy naszą trójką rośnie niepokój.
-Najprawdopodobniej nie żyje.- mruknęła zimno Flora.
-Mizuki?
-Nie wiem czy nie jego futro się przed chwilą paliło.- dodała ciszej.
-Jesteś do cholery medykiem! Czemu nie pomagasz?!- krzyknęłam zdenerwowana.
-Nie wytrzymam takiego bólu! Moze ty potrafisz obsługiwać się runami ale ja znam tylko Runy Ca'sei. To są runy służące do leczenia. Rox zna tylko podstawy.- odwarknęła mi. Ścisnęłam mocniej rękojeść swojego miecza.
-Uciekacie co?- warknęłam cicho.
-Aser był ranny...- czułam nagły przypływ energii i siły. Wiedziałam że to co powiedzą od tej chwili będzie kłamstwem.
- Lile, uspokój się.- powiedział Rox robiąc wielkie oczy.
Gdy słyszałam "uspokój się" to oznaczało tylko jedno.
Spojrzałam się na miecz. Płonął błękitnym ogniem. Spojrzałam się na swoją lewą rękę gdzie była druga rękawica. Trzymałam w dłoni ogień. Żywy ogień.
-Gdzie jest Aser?
- Nie wiem.- szepnął Rox.
-Gdzie!!- ryknęłam. Podniosłam lewą rękę w stronę Flory.
-Jeśli tego nie zrobisz, zabiję ją!- krzyknęłam jeszcze.
-Ja naprawdę nie wiem!- Rox był zdenerwowany z kolei Florę sparaliżował strach. Strach przed tym co się zaraz stanie.
-Liczę do trzech...-syknęłam.
-Co ty do cholery robisz?! Zabijesz ją?! Przecież to medyk!- krzyknął Rox. Chciał do mnie podejść ale szybko podniosłam miecz w jego stronę.
-To też zaraz wybuchnie ogniem.- warknęłam. Rox nie poszedł bliżej.
-Raz...-zaczęłam liczyć.
-Lile, nie rob tego!- Rox chyba chciał być stanowczy.
-Dwa...- naprawdę nie chciałam tego robić ale wiedziałam że to będzie słuszna decyzja.
-Lile błagam! Jestem w ciąży!- pisnęła Flora zakrywając dłońmi twarz. Opuściłam lekko rękę.
-Z kim?- spytałam chłodno.
-Z nim.- Flora spojrzała się na Roxa.
Skupiłam całą swoją uwagę i wolę na brzuchu Flory. Rzeczywiście była jakaś energia życiowa. Ale co jeśli to kłamstwo?
-Płeć!
- N-nie wiem!
-Jesteś medykiem. Powinnaś wiedzieć.- ułożyłam palce w odpowiedni znak.
-Jakie chcesz nadać jej, jemu imię?- spytałam się jeszcze chłodniej.
-Chłopiec nazywałby się Relt.
-Dziewczynka?
-Nie wiem! Pewnie... Fiona lub Freya!- pisnęła jeszcze.
-Nie wierzę ci. Gdyby to była ciąża on by wiedział. Igni!- płomień buchnął z moich palców. Flora zajęła się ogniem. Rox rzucił się jej na pomoc ale ja przejechałam mu mieczem po brzuchu i klatce piersiowej. Upadł ciężko. Zmieniał się powoli w burego wilka o zielonych ślepiach. Poczułam zapach spalonego futra. Z Flory niewiele zostało. Strzępki kremowego futra właśnie się dopalały a jej ciało dalej płonęło.
-Zdradziliście.- syknęłam odbiegając z płaczem. Mocno trzymałam dalej płonący miecz. I biegłam. Biegłam przed siebie. Przez sam środek obozowiska. Elfy padały od gradu ciosów kanederejczyków. Byli to mocni żołnierze.
Gdzieś w całym tym zamieszaniu dostrzegłam Hanena. Jak zwykle w ludzkiej postaci wymachiwał swoim ciężkim mieczem. Celnie. Chciałam rzucić się z pomocą ale ktoś zaszedł mnie od tyłu. Miecz wypadł mi z ręki. Zaczęłam się szamotać i krzyczeć. Ale oni trzymali już mocno. W jednej chwili coś błysnęło. Słyszałam krzyki. Poczułam smak krwi w ustach. Nie mogłam nic powiedzieć. Potem zrobiło się bardzo ciemno.
Promienie słoneczne padały mi na oczy. Przysłoniłam twarz ręką. Powoli otworzyłam oczy. Byłam w lesie. Poczułam na lewej dłoni bandaż.
-Sahanai usalh neste? Sehl zu nalse?- szept. Znajomy szept.
-Sahanai fasag nichte zu.- mruknęłam w odpowiedzi.
-Waiantre!- usłyszałam oburzenie.
-Sahanai. Obudziłaś się.- nade mną stała kobieta o długich, prawie białych włosach.
-Sahanai upte!- krzyknęła odwracając się. Odpowiedziały jej śmiechy, słowa radości i szmery