Dobra, wszystko fajnie, wilgoć, chłód i tak dalej, ale ten odór rozkładających się roślin i kij wie czego jeszcze, daje już po nosie stwierdził i wyszedł na jakiś korzeń i spojrzał na swoje dobrudzone błotem łapy, które zrobiły się takie chude, normalnie patykowate szczudła. Przechodził właśnie pod dość grubą gałęzią jakiegoś drzewa, gdy to właśnie coś zaczęło z niej zjeżdżać. Coś grubego, łuskowatego, z wysuwającym się jęzorem... i kurde, jaki olbrzym. Is gwałtownie odskoczył, wpadając znów w błoto, a ten gwałtowny ruch tylko pobudził gadziszona, który spuścił na ziemię większość swego długiego cielska. Anakonda czy coś takiego.
-Nie... kurde, znów? Czy ja jestem jakimś magnesem dla takich zwierzątek jak ty czy co? Pociągam was, czy jak? Kurde, nie odwzajemniam tego uczucia, idź, precz ode mnie ty gigantyczna wilczożerna glisto! - warknął i próbował wyjść z młaki i zwiać, lecz coś otuliło się wokół jego łapy i chociaż szarpał to nie mógł się wyrwać.