Zachichotał wesoło,ruszając jedną z leśnych dróżek.Zatrzymał się nagle,warcząc groźnie na mały kwiatek -grrr...jestem myśliwym! grrr!-zawarczał,po czym się roześmiał,ruszając dalej.
-Jestem kurcze króóóóleeem!-wykrzyczał na całe gardło,stając na małej skarpce ,którą podtrzymywały jedynie korzenie drzewa.-auuuu!-zawył,unosząc pyszczek ku górze.Przerwał nagle,widząc chmarę ptaków,uciekających w popłochu z kierunku,w którym on właśnie zmierzał.
Jednak nie przejął się tym zbytnio.Zeskoczył na ziemie,ruszając truchtem ,dalej w stronę przeciwną do uciekającego ptactwa.
Dobry nastrój trzymał się go jeszcze przez dłuższy czas.W końcu zwolnił,zauważając że ta część lasu jest całkowicie opuszczona,a w koło roznosi się przytłaczająca cisza,która nie występuje nawet w tak spokojnym miejscu jak las.
Rozejrzał się powoli,idąc coraz bardziej niepewnie.
Nagle na skrawku wolnym od drzew,zauważył królika,skubiącego trawę.
-złowię go dla Rachil,będzie ze mnie dumna..-stwierdził szeptem,przyczaił się,powoli zbliżając do zwierzęcia.Będąc oczywiście dalej w części przysłoniętej drzewami.
Wyczekiwał odpowiedniego momentu.Odbił się od podłoża,ruszając na małego futrzaka.
Zając zauważył drapieżnika,zrywając się do ucieczki.
Lecz wtem rozbrzmiał strzał..
Szczenię zahamowało spanikowane.
Strzał nie trafił królika,a wbił się w podłożę między nimi.
-zwierzyna nam uciekła-warknął rozłoszczony człowiek.
-pi*przyć królika! wiesz ile warte jest futro wilka teraz!
Młody Basior zaczął dygotać,nogi wrosły mu w podłożę,ten dźwięk,te istoty w zaroślach.
Dopiero gdy zauważył błysk strzelby w krzakach,zerwał sie do ucieczki.
-spuść psy!-zakrzyknął jeden.
Malec pędził na oślep,całkowicie zapominając o kamieniu,który podarowała mu wadera.
Rozległo się wycie,takie samo jak tej pamiętnej nocy w której malec stracił wszytko co miał.
Niewyraźne obrazy z temtego czasu przewijały się mu przed oczyma.
Potknął się o gałąź i przekoziołkował z górki,z rozmachem uderzając głową w skałę.
Zapadła głucha cisza i ciemność,do której zaczęły powoli wkradać się promienie światła i niewyraźne,stłumione dźwięki.
Które zaczęły coraz głośniej rozbrzmiewać echem w uszach malca.
Uniósł się na drżących łapach,zachwiał niebezpiecznie,zaczynając w pół na ślepo uciekać.
Obraz wrócił,jednak nie był on wyraźny,a wszystko niebezpiecznie wirowało.Zanim się zorientował,ponownie staczał się z jednej z górek,próbował się zatrzymać,jednak czuł taką bezsilność.Przywarł do podłoża,starając się nie zsuwać.Gdy uchylił zaciśnięte ślepia,okazało się że znajduje się na równym podłożu,a w pobliżu nie ma żadnej górki (czyt. nie zsuwał sie znikąd,to skutki urazu w głowę.)Z trudem się podniósł,próbując wyostrzyć obraz.
Ponownie rozległo się wycie-namierzyli go.
Zrozpaczony ruszył do ucieczki,zalewając się łzami,przez które jego widoczność była jeszcze bardziej ograniczona.
Skołowany przemieszczał się między drzewami zygzakiem,co chwile skręcają w to inną stronę i to dzięki temu malec jeszcze żył.
Rozległ się strzał,którego kula zatopiła się tuż przy nim.odskoczył spanikowany,przewracając się i wpadając w szczęki psów,które zaczęły nim szarpać i miotać.
Szczenie piszczało,błagało o litość,czując niewyobrażalny ból,gdy kły zatapiały się w jego skórze,raniąc boleśnie.
Odgonił je kolejny wystrzał.
Mimo tego iż jego złota sierść,przybrała szkarłatnej barwy,a sam był ledwo żywy.Dalej szedł na giętkich łapach,co chwile znoszony przez bezsilność.
Przepraszał,tak strasznie przepraszał w ciszy Rachil,którą miał zostawić,mimo iż obiecał się nią opiekować.
Obraz rzeczywisty zaczął znikać,a samemu wydawało się że idzie po wielkiej polanie.
Kolejny strzał.
Szczenie załamało się padając,przez chwilę trafiając do świata rzeczywistego.Otępiały spostrzegł kamień,kamień od Rachil,który wypadł,leżąc tuż przed nim.
Resztką sił umieścił łapkę na kamieniu.Rozchylił pyszczek,jednak zamiast dźwięku wydobył się cichy jęk.
-Rusza się,dobił!-usłyszał głos w oddali.
-p..przenieś...mnie-wydukał,rozległ się kolejny strzał.
Malec zniknął,pozostawiając po sobie kałużę krwi.
(Ah..nie mogłam mu pozwolić umrzeć tu.. Q__Q do Rachil leci Q___Q)