No i doczekał się. Albo raczej doigrał. Pnącza Nanowe oplotły go na tyle mocno, że jak nic zostawiły na skórze siniaki, niewidoczne jednak gołym okiem przez futro. Gari był jednak pewny, że trzasnęło mu kilka żeber, zaś nadwyrężone przednie łapy piekły i dość mocno w sumie bolały. Tylko ogon nie ucierpiał, nie za bardzo miał jak. Dźwignął się na łapy, natychmiast stając całkowicie wyprostowany. W ten sposób przewyższał Nanę o głowę, a może i nawet więcej. Na jego pysku znów pojawił się szeroki uśmiech, powiększony jeszcze o pęknięcia prowadzące w pobliże uszu, tym samym zastępując wyraz chwilowego całkowitego zaskoczenia. Oczy Garetha rozjarzyły się tak, że teraz świeciły niby latarki, również czerwone znaki pod nimi się rozjątrzyły.
- Oj, niña, nagrabiłaś sobie... - powiedział takim głosem, że nawet wszystkie ptaki w okolicy ucichły, a trawa wokół niego momentalnie zdechła i zamarzła. Trwało to wszystko dobre kilka minut, podczas których powietrze stawało się coraz zimniejsze i zimniejsze, choć drgało jakby się miało zapalić.
A potem wszystko zniknęło. Przez chwilę nic się nie działo, tylko Gareth leżał już na ziemi, zwijając się ze śmiechu, a jego ogon latał we wszystkie strony.
- Żałuj, że nie widziałaś swojej miny, niña! - zachichotał głosem iście Jokerowym, nawet jego czerwone świecące oczy śmiały się, choć jeszcze kilka sekund wcześniej mogłyby zamienić w kupkę popiołu. Gari, niezwykle rad, że prawdopodobnie udało mu się nastraszyć Nanę, szczególnie iż przed swoim przedstawieniem wyczuł u niej niepewność i może nawet lekki strach przed nim, usiadł powoli, wciąż zanosząc się cichym śmiechem. Ogonem zamaszyście owinął się wokół swojego ciała, choć jego popękane żebra zaprotestowały bólem przeciwko takiemu traktowaniu. Gari zdawał się nie zauważać tego, że nie wyszedł z tego cało. Miał co chciał, i nie zamierzał narzekać.