Wleciałam na grzbiecie Visage. Smok zmęczył się lotem, więc postanowiłam dać mu odpocząć. Wylądowaliśmy, mimo mocnego wiatru, spychającego nas na kamienne urwiska. Zeszłam z jego grzbietu i odezwałam się:
-Lubisz góry, Visage?
Odpowiedział niskim i cichym, jak na tak wielkie stworzenie, głosem:
-Nie są monotonne. Ale mocno wieje.
-Nigdy wcześniej nie byłam w górach.
-Ja też. Zgłodniałem. Wiesz, czy żyje tu coś jadalnego?
-Powinno. Wszędzie żyje coś jadalnego. O, a tamto? - wskazałam pyskiem w stronę stada kozic.
Visage błyskawicznie zerwał się do lotu, wzniósł wysoko i opadł, składając skrzydła. Kozice rozproszyły się, przestraszone, gdy smok ponownie rozwinął skrzydła, hamując tuż przed nimi. Chlasnął na oślep ogonem, trafiając kilka i wylądował. Dobił te, które jeszcze żyły i spojrzał wyczekująco w moim kierunku. Szybko podbiegłam do niego i zapytałam:
-Podzielisz się?
-No pewnie. - przesunął jedno z trucheł w moim kierunku - Częstuj się.
Zabraliśmy się do jedzenia.