Weszłam, jak zwykle czujna i ostrożna. Byłam jeszcze szczeniakiem, ale nie zabawy i harce były mi w głowie. Rozejrzałam się uważnie, czy aby nikt mnie nie śledził. Nie, czysto. Przeszłam parę kroków przed siebie, po czym płynnie ugięłam łapy, wciąż poruszając się naprzód, ale teraz bardziej się czołgając niż normalnie idąc. Zerknęłam na boki, wdychając świerze powietrze przez nos. Gdyby ktoś mnie teraz zobaczył, pomyślałby, że wyłączono głos; widać było, jak przedzieram się przez chaszcze i stąpam po zeschłych paprociach i roślinach, ale nie było słychać żadnego szelestu, nic. Jakby ktoś wyłączył dźwięk w telewizorze... Cichy, ledwo słyszalny trzask wyrwał mnie z rozmyśleń. Zganiłam się w myśli za tę chwilową nieuwagę, pamiętając, czego uczył mnie przyjaciel. Był w tym samym wieku co ja... Przypadłam do ziemi jeszcze bardziej i zastrzygłam uszami. Dźwięk był chwilowy, ulotny, nie zdążyłam rozpoznać jego źródła. Wpatrzyłam się przed siebie, nawet nie oddychając.