Mirabilis!

Zaloguj się lub zarejestruj.

Zaloguj się podając nazwę użytkownika, hasło i długość sesji
Szukanie zaawansowane  

Aktualności:

         

~ZAPISY~
~REGULAMIN~
~WPROWADZENIE~
~DLA POCZĄTKUJĄCYCH~


Jeśli rejestrujesz się tu tylko po to, żeby nam umilić życie Twoim banem, nie rób nam tej przyjemności i się odwal C:

   


Autor Wątek: Opowiadania  (Przeczytany 21886 razy)

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Nero01

  • Gość
Odp: Opowiadania
« Odpowiedź #180 dnia: Kwiecień 11, 2013, 13:55:09 »

I. Przedsionek piekła
Rozdział pierwszy




Przyjmuj pogodnie to, co lata niosą, bez goryczy wyrzekając się przymiotów młodości.


Jeszcze był młody i prawie niczego nie musiał się wyrzekać, ale te piękne lata już się kończyły. Niedługo życie miało go przestać oszczędzać, miało się na niego zwalić ze wszystkich stron tak, że miał się w nim pogubić i pomylić kierunki. Zaczynały się dla niego schody, po których z coraz większym strachem i cierpieniem zaczynał zstępować w gęstniejącą ciemność. Najlepiej zawołajmy do niego w przeszłość, niech nam coś opowie o sobie na początek.
- Kuubaaa !
- Dobrze, zacznę opowieść, skoro wołacie, ale nie będzie to opowieść pogodna.
Na imię mam Kuba, właściwie, to inaczej, ale tak nazywała mnie w dzieciństwie mama, potem przyjaciele, a jeszcze potem Julia, więc niech tak zostanie. Jestem Kuba, człowiek, który od urodzenia szuka szklanej góry, a na niej wyśnionej królewny. Jest rok tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty czwarty, lato, niedawno się ożeniłem, bo mi się wydawało, że spotkałem. Cóż, pomyliłem się znowu, wciąż się mylę, wciąż nie znam, nie rozumiem świata. Mam na imię Kuba i jestem zabłąkanym człowiekiem, który rozpaczliwie szuka miłości.
Żona, biorąc ze mną ślub, nie wiedziała, że mam kochankę. Wróciłem do wódki dwa tygodnie po ślubie i chociaż rozumiałem, że to ladacznica, nie potrafiłem jej rzucić, bo przekroczyłem granicę przymusu picia. Wódka była moim czarnym słońcem, wokół którego krążyłem po orbicie nałogu.
Wielokrotnie próbowałem się uwolnić, ale coraz bardziej słabłem w nierównej walce i zbliżałem się do granicy unicestwienia. Czy było coś za tą granicą? Tak, z drugiej strony czekała na mnie oszalała śmierć, a z poza niej dochodził płacz i zgrzytanie zębów. Tam była straszna otchłań, piekło, a potem nie było już nic więcej.
Rok mojego ślubu był rokiem, w którym rozpocząłem z alkoholem bezpardonową walkę na śmierć i życie.
Cóż wam jeszcze powiedzieć, skoroście do mnie zawołali? Odezwałem się z przeszłości, ale trudno jest rozmawiać przez przestrzenie czasu. To wszystko działo się tak dawno, tak wiele lat temu. Zamyśliłem się, zadumałem, zamilkłem i więcej się już prawie nie będę odzywał, będę słuchał opowieści o sobie.


Królewicz i królewna

Z dala od rodzinnego domu, z dala od rodzinnego miasta, z dala od przyjaciół i znajomych, zamieszkał Kuba w obcym mieście, u teściów. Młodzi mieli swój osobny pokój na półpięterku. Dom stał w ogrodzie, ale ogród rósł na obcej ziemi i należał do obcej rodziny, która od razu z góry wyznaczyła mu w swoim małym stadku rolę czarnej owcy, a raczej czarnego barana. Oglądany przez obcych, jak przez brudne szkło powiększające, nie znalazł na nowym mieszkaniu ani zwykłej ludzkiej życzliwości, ani tym bardziej sympatii. Wrażliwy, a przy tym zamknięty w sobie, dusił się Kuba w nieprzyjaznej, nieżyczliwej atmosferze i nie mógł się pogodzić z ciągłymi złośliwymi docinkami. Zaczęło się dla niego życie w ciągłym stresie, w ciągłym dyskomforcie psychicznym. Młodzi po ślubie nie powinni mieszkać ani ze swoimi rodzicami, ani ze swoim rodzeństwem. Jeżeli nie mogą mieszkać osobno, niech się lepiej nie żenią.
Płynął czas, kolejne dni przesuwały się jak klatki filmu i ani się Kuba, jak minęła jesień i zima, i nadeszła wiosna. Jego pierwsza wiosna po ślubie. Co można o niej powiedzieć oprócz tego, że była pijana, co jeszcze? No, może tyle wystarczy, to naprawdę niemało.
Wychowany w innym mieście, w innym teraz mieszkał, a jeszcze w innym pracował. W drodze do pracy przejeżdżał codziennie rano przez rodzinne miasto i przez okno pociągu patrzył beznamiętnym wzrokiem, jak sprzedawczynie otwierają drzwi sklepów, a spieszący do pracy ludzie przecierają szyby w zaparkowanych na chodnikach samochodach. Miasto przecierało zaspane oczy i budziło się do życia w pierwszych promieniach wschodzącego słońca. A on? A on od wielu miesięcy trwał w odrealnionym świecie i nie potrafił się zbudzić z pijanego snu.
Pił prawie codziennie, zaczynał w pracy, a potem pił w restauracjach do wieczora. Do domu wracał z ociąganiem nocnymi pociągami, nie ciągnęło go do tego domu. Stawał w ciemnościach przed drzwiami, a potem zawracał, szedł na dancing do pobliskiego hotelu.
Hotel był duży, ekskluzywny, pełen kryształowych żyrandoli, złoconych luster i czerwonych dywanów. Pod ścianami przeszklonego westybulu stały w donicach wysokie palmy. Wejścia na tonącą w półmroku salę balową pilnował ubrany w złoconą liberię odźwierny, który po jakimś czasie zaczął Kubę poznawać.
Wsuwał odźwiernemu do kieszeni banknot i wchodził na salę. Siadał samotnie w mrocznym koncie i zamówiwszy kawę, i koniak, obserwował tańczące na parkiecie kobiety. Nie usiłował z nimi tańczyć, nie zależało mu na tym zbytnio, bo chociaż były ładne, żadna nie była podobna do jego wyśnionej królewny ze szklanej góry. Żadna, prócz jednej.
Zwrócił na nią uwagę pewnej nocy, kiedy awanturując się z odźwiernym, usiłowała przebojem wejść na dancing. Dziewczyna miała piękną, jasną twarz o błękitnych, niewinnych oczach. Za nią stało w holu czterech adiutantów.
W spranych dżinsach z dziurą na kolanie, w obcisłym, białym sweterku wypchanym na piersiach do granic możliwości, wyglądała jak Afrodyta spędzająca urlop na marginesie półświatka. Dumną, zagniewaną twarz okalały długie sploty blond włosów. Kiedy zagniewana potrząsała głową, rozsypywały się wokoło, a potem znowu układały w loki. Niebieskie oczy ciskały błyskawice skrzywdzonej niewinności, a ręce co chwilą łapały odźwiernego za klapy liberii.
W pewnym momencie chwyciła go za daszek czapki i naciągnęła mu ją na oczy, a potem zaczęła pukać palcem w jego czoło. I wtedy roztrzęsiony odźwierny zaczął kręcić głową i przebierać nogami, jakby się szykował do ucieczki. Cofnął się na salę, ale dziewczyna szybko wstawiła między drzwi nogę i nie pozwoliła ich zamknąć.
Była taka piękna, że Kuba nie zastanawiając się wiele co robi, podszedł do drzwi i powiedział z uśmiechem do odźwiernego.
- Niech wejdzie – i wsunął mu banknot do kieszeni.
Odźwierny rad, że znalazł wyjście z niezręcznej sytuacji, wpuścił ją szybko i zatrzasnął drzwi przed nacierającą świtą. Oddzielona nagle od swoich przybocznych, dziewczyna popatrzyła spokojniej i zatrzymała wzrok na Kubie.
- To ty mnie wpuściłeś? – zapytała trochę zaczepnie.
- Tak, czy zostaniesz moją królewną?
- Tylko wtedy, jeżeli jesteś królewiczem. Jesteś? – patrzyła na Kubę krytycznie i spostrzegł, że nie jest mu niechętna.
- Jestem, ale nie widać, bo się zaczarowałem.
- Taaak! To zaczaruj jeszcze tego halabardnika, żeby wpuścił moich paziów.
Odźwierny słysząc o paziach, zacisnął ręce i chciał coś powiedzieć, ale Kuba wcisnął mu wcześniej w rękę pięćset złotych i wpuścił pozostałą czwórkę. Usiedli wszyscy razem w kącie sali. Z bliska, dziewczyna nie tylko nie straciła na urodzie, ale była jeszcze ładniejsza. Tak ładna i pociągająca, że chciało się ją przytulić i tak trzymać z zamkniętymi oczami. Postawił jej koniak, ale jej znajomym nie chciał stawiać. Trzy razy pod rząd chcieli go więc bić, ale dziewczyna momentalnie ich uspokajała. Miała na nich wpływ, przynajmniej na razie.
Nie wiadomo, co by było później. Nigdy się tego nie dowiedział, bo w pewnym momencie zauważył, że odźwierny przywołuje go do siebie, konspiracyjnym gestem. Poszedł do niego zaciekawiony, a kiedy wyszedł do holu, złapało go trzech milicjantów, zaprowadziło do samochodu i zawiozło do izby wytrzeźwień. Też była pomalowana na biało. I tak Kuba po raz trzeci w swym życiu, a po raz pierwszy w tym mieście, znalazł się znowu w białym domku. Wyciągnąwszy właściwe wnioski z poprzednich pobytów, nie awanturował się tym razem, tylko spokojnie poszedł spać na salę. Nim usnął, przez chwilę żal mu było promieniującej ciepłym seksem dziewczyny, której lekko nadąsane usta, przypominały w uśmiechu przesycony słońcem, czerwony tulipan.
Rano, kiedy go wypuścili, poszedł do hotelu, do odźwiernego po swoją teczkę.
- Nie gniewaj się pan, że wezwałem milicję, ale martwiłem się o pana – powiedział odźwierny. – A pańską teczkę zabrała milicja.
Poszedł więc na komendę milicji. Znali tutaj dobrze jego niedoszłą królewnę i co ciekawsze, znali ją jako księżniczkę.
- To z księżniczką się pan zadaje? Pan? Panie! Z księżniczką? – wołał patetycznym głosem oddający mu teczkę sierżant, a jego koledzy kiwali potakująco głowami, że się zgadzają.
Nie wiedział, co to wszystko miało znaczyć i nie chciał wiedzieć. Dziękując opatrzności, że tak to się wszystko skończyło, zabrał teczkę i pojechał do pracy. Nie poszedł więcej do tego hotelu i nie spotkał więcej księżniczki, którą po pijanemu chciał uczynić swoją królewną. I dobrze, że nie uczynił, bo jej księstwo było zbyt daleko od jego królestwa.

Zgłoś do moderatora   Zapisane

Nero01

  • Gość
Odp: Opowiadania
« Odpowiedź #181 dnia: Kwiecień 11, 2013, 13:55:40 »

Trzydzieści kwiatów

Wiosna rozkwitała majem, dochodziła północ, kiedy wrócił podpity z pracy i pobiegł wezwać karetkę. Na dworze siąpiła mżawka, mokry i pijany przybiegł na pogotowie. Popatrzyli na niego z dezaprobatą i powiedzieli, że zaraz przyjadą po żonę. Ponieważ nie zaproponowali, że go podwiozą, pobiegł z powrotem. Nie było daleko i zanim przyjechali, czekał już na nich przed domem.
Rano kazał się obudzić o godzinę wcześniej i poszedł do szpitala dowiedzieć się, co słychać. Przy świetle coraz bledszych, ulicznych latarni, noc walczyła resztką sił o lepsze z budzącym się dniem. Kiedy przechodził przez rynek, pierwsza kwiaciarka rozstawiała pod ogromnym parasolem wiadra z bukietami kwiatów. Podszedł i patrzył niezdecydowany.
- Kupi pan? – spytała zachęcająco, z nadzieją w głosie.
Wsadził rękę do kieszeni i zobaczył, że po wczorajszym pijaństwie został mu tysiączłotowy banknot.
- Niech pani da – powiedział.
- Ile?
- Za tysiąc złotych.
- Za tysiąc? – patrzyła niedowierzająco.
- A który dzisiaj?
- Trzydziesty kwietnia.
- To niech pani da trzydzieści, piętnaście gerberów i piętnaście goździków.
- Muszę wracać po kwiaty! – zawołała uradowana, kiedy odchodził.
- Niech pani poczeka, może te za chwilę oddam, jak nie będą potrzebne.
Były potrzebne.
- Ma pan syna – powiedziała pielęgniarka w okienku na trzecim piętrze.
Wzięła od niego naręcze kwiatów i po chwili mu przyniosła króciutki liścik od żony. Przeczytał i miał nadzieję, że teraz wszystko będzie w porządku. Było, dopóki trzydzieści kwiatów nie zwiędło.


Antikol

Po narodzinach syna, Kuba zastanowił się nad sobą głębiej. Na razie mgliście, bardziej przeczuciem niż rozumem, zaczął sobie zdawać sprawę, że alkohol coraz bardziej nim poniewiera. Mając w sobie silnie zakodowane poczucie szacunku dla samego siebie, postanowił walczyć z nałogiem. Decyzję pomogła mu podjąć żona, która obserwując go z dystansu, coraz częściej zaczęła mu stanowczo powtarzać, że alkohol nie jest dla niego i że powinien go całkowicie wykreślić ze swojego życiorysu.
Któregoś wiosennego poniedziałku poszedł do poradni odwykowej i dyżurującej tam pielęgniarce powiedział, że chce przestać pić, ale sam już nie potrafi i dlatego chce się leczyć. Zaproponowała mu, żeby zażywał antikol. Powiedziała, że po zażyciu tabletki antikolu, nie wolno mu pić alkoholu przez czterdzieści osiem godzin, bo może umrzeć. A potem dała mu długą fiolkę podobnych do aspiryny tabletek i kazała je zażywać po jednej, co drugi dzień, a daty zażywania zapisywać w dzienniczku. I tylko tyle! Tylko tak wyglądała w tamtych czasach psychoterapia Kuby, ale zgodził się zażywać te tabletki, bo nikt mu nic innego nie zaproponował, a on coraz bardziej chciał przestać pić.
Zażywał antokol przez miesiąc i przez ten czas zachowywał trzeźwość. Tabletki antikolu, przez głupszą i gorszą część społeczeństwa nazywane pogardliwie antabusami, pozostawiały po zażyciu niemiły posmak. Podczas ich zażywania miał w ustach posmak denaturatu, ale miało to i dobrą stronę, bo przypominało nie może się napić.
Przez miesiąc posprzątał trochę swoje życie, nadrobił opóźnienia i powstrzymał upadek, ale po miesiącu przestał zażywać tabletki. Odczekał cztery dni i zaczął pić z powrotem. Kiedy się napił pierwszy raz po przerwie, poczuł uderzenie krwi do głowy, szum w uszach i gorąco, jakby miał za chwilę zapłonąć. Czuł, że igra z ogniem.
- Jakże to? – zastanawiał się przestraszony. – Przecież odczekałem nie czterdzieści osiem godzin, tylko drugie tyle, więc dlaczego takie przykre objawy?
Nie wiedział, że jedna tabletka pozostawia po sobie w organizmie śladową resztkę, ale piętnaście tabletek zażytych co drugi dzień, pozostawia piętnaście resztek i nawet cztery dni nie wystarcza, żeby je organizm usunął.
Mimo bardzo przykrych i groźnych objawów, sam antikol nie potrafił go powstrzymać od picia. To było dla niego za mało. To było tak, jakby zatykał ręką otwarty kran. Kran, który trzeba zakręcić.
W jego życiu zaczęły się teraz przeplatać okresy pijaństwa i wymuszonej tabletkami trzeźwości. Ponieważ ciągnęło go do picia, czas karencji był przeważnie za krótki i następowało zderzenie resztek antikolu z alkoholem. Trafiała kosa trafiała na kamień i sypiące się iskry groziły pożarem. Starając się wygrać z nałogiem, Kuba dawał w zastaw własne życie.


Maruder pokolenia

Po wymuszonej antikolem, miesięcznej abstynencji zaczął pić bez umiaru. Skończyła się wiosna i nadeszło lato, a on ciągle uciekał w pijaństwo i unikał konfrontacji z życiem. Dokąd się tak można cofać? Gdzieś przecież jest ostatnia ściana i żeby się o nią nie roztrzaskać, trzeba się zatrzymać, uderzyć kontrnatarciem i odzyskać utracone pozycje. A potem ruszyć do przodu, bo nikt za nas nie przewalczy, nie przewędruje naszego życia. Każdy jest kowalem swojego losu, ale na razie Kuba nie potrafił się zdecydować na walkę.
Tego lata w nowej rodzinie odbywało się wesele na wyjeździe. Wszyscy załatwili sobie środki lokomocji, tylko Kuba nie zdążył. Przed weselem miał przywieźć mamę do opieki nad dzieckiem swoją mamę, ale też nie zdążył, bo wódka była dla niego ważniejsza. W dzień wesela obudził się po południu skacowany. Cicho było i pusto, bo wszyscy wyjechali na balangę, popatrzył przez okno, a potem położył się z powrotem. Trochę spał, trochę czytał, pod wieczór teściu wrócił z wesela i bez słowa zaczął bawić dziecko. Taksówka czekała, więc pojechał razem z żoną.
Podłoga do tańca była rozłożona w sadzie na trawie i zadaszona od góry celtą. Przez rozdarcie widać było jasno świecący księżyc i skacowany Kuba starał się tańczyć w smudze srebrnego światła. I to były jego jedyne jasne chwile na tym weselu. Nawet się nie upił, bo po ostatnim pijaństwie, czuł się wystarczająco nasączony alkoholem.
Natomiast kilka dni później, znowu uciekł w ramiona wódki. Kiedy wracał pijany z pracy, spotkał nocą koło jednostki jakiegoś żołnierza. Nie pamiętał, kto kogo pierwszy zaczepił, dość że zaczęli do siebie skakać i żaden nie chciał ustąpić. Szarpiąc się nawzajem, doszli pod furtkę domu i tutaj Kuba poczuł się pewniej i zaatakował.
Właściwie to nawet nie był atak, bo zbyt był pijany. Zaczęła się szarpanina, podczas której usiłował bezskutecznie kopnąć żołnierza w krocze. W końcu sam otrzymał w to miejsce silne kopnięcie, którego nie odczuł z powodu zamroczenia alkoholem.
Nie chciał, żeby go widzieli z domu, więc odeszli z żołnierzem w ciemność. I tutaj żołnierz zaczął uderzać pasem. Metalowa klamra rozcinała Kubie głowę i w końcu zamroczony usiadł na ziemi.
- Słabo mi się robi – powiedział cicho i patrzył oklapnięty za znikającym, wystraszonym żołnierzem. Po chwili wstał, poszedł do domu i rzucił się w ubraniu na łóżko.
Rano chciał wstać do pracy, ale upadł na podłogę, więc się położył z powrotem. Został sam w pustym domu, bo wszyscy poszli do pracy i wtedy go rozbolały skopane przez żołnierza jądra. Zwłaszcza jedno, które zaczęło puchnąć. Dziwił się, że tak boli, bo do tej pory nie czuł. Leżał skulony i jęczał po cichu, wieczorem zwlókł się z łóżka i nie odzywając się do nikogo, pokuśtykał na pogotowie.
Położyli go na nosze i zawieźli karetką do szpitala. Leżał na chirurgii i przykładał na opuchnięte miejsce kompresy z kwaśnej wody. Z czasem coraz mniej bolało, przestało, kiedy opuchlizna sklęsła. Czwartego dnia wieczorem odwiedziła go rodzina. Ucieszył się z odwiedzin, ale tylko trochę, bo czuł się nieswojo, niezręcznie. Szczerze mówiąc, nie lubił nikogo o nic prosić.
Przeleżał w szpitalu dwa tygodnie, przez ostatni tydzień grając w karty ze starszym od niego pacjentem, karciarzem. Leżał w szpitalu od kilku miesięcy i z nudów grywał partyjki. Z początku grali bez pieniędzy, ale kiedy karciarz zauważył, że gra coraz bardziej Kubę wciąga, zaproponował żeby grać o piwo. Ponieważ nie chciał inaczej, Kuba się zgodził i co było do przewidzenia, przegrał butelkę piwa. Zagotowało się w nim ze złości, bo zrozumiał, że tamten próbuje nim sterować.
- Nie postawię ci piwa – powiedział.
Zawiedziony karciarz namawiał, ale Kuba już do gry nie usiadł. Pomimo, że ciężko mu się było pogodzić z przegraną, potrafił przegrać mniej, żeby ocalić więcej. Człowiek, któremu trudno się pogodzić z przegraną nie powinien się angażować w byle jakie przedsięwzięcia, żeby nie przegrywać byle kiedy.
Wyszedłszy ze szpitala, po krótkim wahaniu kupił w sklepie piwo i zaniósł karciarzowi.
- Długi należy spłacać – powiedział z lekkim uśmiechem.
Zrobił ręką nieokreślony gest ni to przeprosin, ni to pożegnania i uznał sprawę za zakończoną.
Wracał do domu w oślepiającym słońcu lata i mrużąc od jasności oczy, słuchał rozradowanego świergotu ptaków. Patrzył na rozbuchane zielenią drzewa i żałował, że przeleżał w szpitalu dwa tygodnie, kiedy na świecie tak ślicznie.
Jak to się stało, że spotkał wtedy w nocy tego żołnierza? Może gdyby nie wracał pijany. Cóż, był życiowym maruderem i coraz bardziej zostawał w tyle, przeganiało go następne pokolenie.

Zgłoś do moderatora   Zapisane

Nero01

  • Gość
Odp: Opowiadania
« Odpowiedź #182 dnia: Kwiecień 11, 2013, 13:57:34 »


Pijana kochanka

Wyszedłszy ze szpitala, postanowił, że przez lato nie wyda na wódkę ani grosza. A lato było piękne i upalne, i Kuba coraz bardziej zapominał o pobycie w szpitalu. Coraz mniej pamiętając o przykrościach, zaczął tęsknić do pijanej kochanki.
Odnalazł ją przypadkowo na strychu za starą szafą. Zamknięta w dymionie, wyglądała jak młode, fermentujące wino teścia.
- O, ty moja kochana biedaczko – wyszeptał rozczulony.
O mało się nie popłakał ze szczęścia na widok ogromnego dymionu. W zalanym woskiem korku, tkwiła szklana rurka, przez którą pijana rozpustnica usiłowała się wydostać na wolność. Wabiła cichym, pieszczotliwym bulgotaniem i obiecywała grzeszne rozkosze.
- O, ty moja ślicznotko – zamruczał. – Przecież nie poznają, jak się trochę napiję – kalkulował, kupując w aptece gumowy szlaufik.
I tak to znowu nawiązał z pijaną rozpustnicą grzeszne stosunki. Odwiedzał ją po kryjomu na strychu i całowali się przez szlaufik.
Potajemne pieszczoty trwały przez dwa tygodnie, do pewnej niedzieli. Pewnego, niedzielnego przedpołudnia plątał się apatycznie po domu, kiedy usłyszał od żony.
- Tylko popatrz, jaka piękna niedziela, weź wózek z dzieckiem i jedzcie do parku, na spacer.
Zmilczał z początku, ale po chwili powiedział, że pojedzie, bo przecież lubił swojego trzymiesięcznego synka. Pomógł żonie znieść wózek i patrzył jak przygotowuje malucha do drogi.
A potem nie wytrzymał i poszedł odwiedzić kochankę. Takie ukradkowe spotkania pełne są pożądliwej niecierpliwości.
- Przecież jak pójdę na spacer, to na jakieś dwie, trzy godziny – myślał, przyssawszy się łapczywie do szlaufika.
Pił bez umiaru, przestał dopiero wtedy, kiedy mu zaczęło brakować oddechu. Oddychał głęboko i z lubością wciągał intymny, drożdżowy zapach, a potem wyciągnął szlaufik i zatkał korek.
- Ej! Chyba byłem za chytry – pomyślał, kiedy wypite litry zaczęły się rozpychać na wszystkie strony.
Za wszelką cenę usiłowały się wydostać na zewnątrz.
- Nie, tylko nie to! – panikował. – Nie wypuszczę!
Zacisnął zęby i po chwili udało mu się opanować sytuację. Zszedł na dół i nie odzywając się do nikogo, pojechał z dzieckiem na spacer.
Usiadł w parku na ławce i kołysząc wózkiem, zaczął się wspinać do siódmego nieba. W miarę przenikających do krwioobiegu procentów, osiągał coraz większy błogostan. Słońce świeciło coraz piękniej i radośniej, ptaki śpiewały coraz melodyjniej, drzewa rzucały coraz delikatniejsze cienie, a generał spoczywający w mauzoleum na środku jeziora wydawał się coraz bardziej bohaterski.
- Tyloma bateriami dowodził – myślał wzruszony. – Żołnierze nazywali go ojczulkiem Bemem. Szkoda, że nie mogłem walczyć u jego boku o wolność braci Węgrów – myślał i żałował, że się nie urodził w ubiegłym wieku.
Po chwili wrócił z obłoków na ziemię, bo wypite na strychu litry zaczęły sobie po przefiltrowaniu szukać ujścia. Cóż było robić, wstawał i chodził przez trawnik w załomy żywopłotu, gdzie rozstawał się z nimi bez żalu. Coraz bardziej pijany, w końcu zgubił drogę powrotną do ławki i śpiącego w wózku dziecka.
- Chyba przeholowałem z tym piciem – pomyślał wystraszony.
Pod wpływem lęku o dziecko, jakby trochę wytrzeźwiał. Bojąc się ruszyć z miejsca, żeby się całkiem nie pogubić, stanął na środku trawnika i nasłuchiwał.
- To chyba mój syn płacze – pomyślał, kiedy po chwili usłyszał płacz dziecka.
Nadstawiając ucha, zaczął się posuwać w tamtą stronę, przystanął zdezorientowany, kiedy na gałęzi pobliskiego drzewa rozległy się hałaśliwe popisy jakiegoś ptaka.
- O ty draniu cholerny! – zdenerwował się w końcu. – Koncertów ci się zachciało?
Podniósł patyk i ze złością cisnął w ptaka, ale nie trafił nawet w drzewo, podskoczył więc do góry z zaczął potrząsać gałęzią. Przestał, kiedy zauważył, że w alejce przystanęła młoda kobieta z dwójką dzieci i spoglądają na niego ze zdziwieniem.
- Pyskował z gałęzi – wyjaśnił.
- Kto pyskował? – zapytała ciekawie dziewczynka.
- Nie wiadomo, bo już go nie ma – odpowiedział i zaczął nasłuchiwać.
Tym razem szybko zlokalizował dziecko po płaczu i pośpiesznie pojechał z nim do domu. Już nie myślał o generale, tylko żeby jak najszybciej dojechać szczęśliwie z maluchem do domu.
Zostawił wózek z dzieckiem w ogrodzie i chyłkiem, po cichu, poszedł do siebie na górę. Nim zasnął, słyszał jeszcze, jak zszokowana żona mówiła w ogrodzie podniesionym głosem:
- Dwie godziny! Dwie godziny temu pojechał z dzieckiem trzeźwy na spacer, a wrócił kompletnie pijany. Gdzie pił? Gdzie pił i z kim?
Tak mówiła, bo nie kojarzyła, że Kuba ma na strychu kochankę.
Minęło kilka trzeźwych dni i Kuba znowu zatęsknił do dymionu. Zjawił się ze szlaufikiem na strychu, ale kochanki nie było. Znikła, zapadła się pod ziemię, rozpłynęła, nie wiadomo gdzie zginęła. Pomedytował przez chwilę i doszedł do wniosku, że teściu zauważywszy ubytki, ewakuował zagrożoną resztę w niewiadomym kierunku. Cóż było robić, wyrzucił bezużyteczny szlaufik, ale z pijanej kochanicy nie potrafił zrezygnować i zaczął jej z powrotem płacić za pieszczoty.


Trzy razy w twarz

Tego dnia poszedł po pracy na imieniny do kolegi. Iskrzył humorem, jak rozbłyskami sztucznych ogni i chyba dlatego spodobał się pijanej żonie solenizanta.
Wabi do siebie – pomyślał, kiedy wyszła do kuchni i zaczęła go przywoływać przez uchylone drzwi.
Popatrzył ze współczuciem na kolegę, potem z przyganą na jego żonę i nie poszedł. I chyba dlatego zaatakowała później przy stole.
- Niech ci się nie wydaje, że nasz dom to burdel.
- Nie jestem aż taki pijany – popatrzył na nią ironicznie.
- Ty się już urodziłeś alkoholikiem!
- Ale nie kurwiarzem, ladacznico.
Uderzyła go otwartą ręką w twarz.
- Ladacznico.
Kolejne uderzenie w drugi policzek.
- Ladacznico.
Trzecie uderzenie, po którym się rozpłakał.
Płakał po cichu, bo miał poczucie wyrządzonej mu krzywdy. Nie miała prawa powiedzieć, że się urodził alkoholikiem, bo nikt się alkoholikiem nie rodzi. Dziedziczona jest wprawdzie podatność, ale nie uzależnienie i tylko co czwarte dziecko alkoholika ulega nałogowi, ale i ono nie musi. Po prostu, tak jak rodzą się ludzie uczuleni na pyłki kwiatowe, podobnie się rodzą uczuleni na alkohol. Takich alkoholowych alergików żyje w tej chwili na ziemi ponad miliard, ale ani jeden nie wpadnie w nałóg, jeżeli będą unikać alkoholu.
On o tym wszystkim wiedział, ale nie potrafił tego wytłumaczyć głupiej babie, bo to się nie mieściło w jej ptasim móżdżku. Więc się rozpłakał, bo nie chciał jej uderzyć, a spotęgowane alkoholem emocje musiały sobie gdzieś znaleźć ujście.
Później żałował, że nie zaczął bić na odlew, że jej nie strzaskał po pysku, ale może i dobrze, że nie oddał. Był przecież na obcym podwórku, jak brzydkie kaczątko pomiędzy wronami, więc wolał się rozpłakać, zamiast krakać.
Po kilku dniach popił z tym samym kolegą, a potem poszedł do niego w odwiedziny. Kolega często zapraszał znajomych, a oni mu przyprawiali rogi.
Siedzieli w pokoju i pili, a potem kolega usnął i Kuba przydybał w kuchni jego żonę. Wróciwszy do zdarzenia sprzed kilku dni, opieprzał ją przez kwadrans, że bijąc go po twarzy, zachowała się jak razówa. Z początku się nie odzywała, chyba się bała, ale w końcu nie wytrzymała i zapytała, co to jest razówa?
- Razówa, to wychowana na razowym chlebie rzepa – wyjaśnił. – Taka, co to byle co zje i byle co powie. Potrafisz przynajmniej przeprosić? – zapytał na koniec.
Zmilczała, być może dotarło do niej, że przeholowała, ale nie przeprosiła, bo nie potrafiła. Pokazywała go na ulicy koleżankom i mówiła, że go zbiła, ale się nie chwaliła za co, ladaco.
Machnął na nią w końcu ręką i od tego czasu zaczął jej unikać, lepiej takich nie tykać.


Dwa światy

Płynęły kolejne dni pijanego lata, a Kuba z nimi i holowany przez alkohol, zbliżał się do Niagary swojego życia. Pewnego dnia tak się upił, że na drugi dzień rano ciągle był pijany i nie pojechał do pracy. Poszedł pić do miasta i włóczył się do wieczora po knajpach, nie bardzo pamiętając, gdzie i z kim pije.
Obudził się nazajutrz rano w izbie wytrzeźwień i spoglądał zdziwiony po chrapiących na sąsiednich na łóżkach. Nie pamiętał, kiedy się skończyło wczoraj, a kiedy zaczęło dzisiaj, z początku nie mógł sobie nawet przypomnieć w jakim jest mieście.
Wypuścili ich o szóstej rano, poszli pod otwierany o siódmej bar piwny i dołączyli do czekających na otwarcie wodopoju.
- Nowy? – pytali i popatrywali na niego przyjaźnie.
Stanął z boku, bo czuł się tutaj obco. Ani nie miał smaka, ani go nie suszyło, nigdy też dotąd nie pił klina na kaca, po dużym pijaństwie przez kilka dni nie mógł patrzeć na alkohol. No, ale skoro wszyscy ciągle tyle o tym klinie mówią, to przyszedł z ciekawości.
Po otwarciu baru, przebierające racicami stadko runęło do środka i ustawiło się w kolejce do bufetu. Wziął podany kufel piwa i zaczął pić pospiesznie udając, że go suszy. Szczerze mówiąc, pił z obrzydzeniem, ale nie okazywał tego po sobie, bo dla towarzystwa, Cygan dał się powiesić.
Przygodni znajomi patrzyli ze współczuciem, ktoś go poklepał po ramieniu i Kuba postawił wszystkim kolejkę, żeby uczcić pasowanie na pijaka.
Po drugim kuflu poczuł szmery, ale alkohol go nie cieszył.
- Co ty ze sobą robisz? – krzyczała jego dusza. – Gdzie ja będę mieszkać, jak ty się rozlecisz? – pytała zrozpaczona i szarpała za wszystkie sznury, jakich zdołała dosięgnąć.
- Bim, bam! Bim, bam! – biły na trwogę dzwony sumienia.
Kiedy koło południa usłyszał alarmujący sygnał karetki pogotowia, nie wytrzymał i wyszedł z baru.
Chodził po mieście, ale jakby nie chodził, bo żył, jakby nie żył, działał na zasadzie odruchów. Wszedł do sklepu monopolowego po butelkę wódki, ale brakło mu pieniędzy, więc kupił dwa najtańsze wina owocowe.
Wiedział w jakich niechlujnych warunkach je produkują, bo swego czasu, jeździł na reklamacje jakości i widział lochy pełne gnijących jabłek. Biegały po nich szczeciniaste, rude szczury, a robotnicy w gumiakach smarkali z rozpędu w tę fermentującą breję, niektórzy rozpinali rozporki i sikali.
- Opłukujemy z błota – żartowali.
- Dezynfekujecie? – udawał, że się śmieje.
- Dezynfekujemy – przytakiwali i dodawali, że oni tego nie piją.
Wiedział też, że w procesie produkcji sypie się w te pomyje wory żółtej siarki, ale w trzecim dniu pijaństwa było mu już wszystko jedno, więc kupił te dwa wina.
Sprzedawczyni zapakowała je w papierową torbę i poszedł w poszukiwaniu towarzystwa do picia. Plątał się środkiem ulicy i udawał, że nie słyszy pomstujących kierowców. Kiedy torba się rozerwała i jedno wino rozbiło, skopał szkło na pobocze i poszedł dalej z ocalałą butelką w ręce. Z przynętą na widoku, szybko znalazł towarzystwo, trzech nieletnich i poszedł z nimi na peryferie miasta.
Och, jak przyjemnie było tak płynąć pośród falującej zieleni. Rozbrykane koniki polne potrącały dzbanuszki kwiatów i wylewały na trawę narkotyczne pachnidła, i pachniała trawa, jak nie trawa.
- Ale zabawa – cieszyły się szafirowe motyle.
- No i z czego się tak cieszycie? – dziwiły się czerwone maki. – Czyż to jest powód do radości, że trawa pachnie, jak nie trawa?
Rozchylały purpurowe płaszcze i otulały nadlatujące motyle, na chwilę.
- Popatrz, jakie mają szafirowe łatki – zachwycały się bławatki i z tego zachwycenia stawały się jeszcze bardziej modre. – Skąd macie takie śliczne, szafirowe pierścienie? – pytały.
- Och, u nas to normalne – odpowiadały nonszalancko motyle i zapalały nad łąką kolorowe błyskawice.
Cały tamten niebiański świat istniał, jakby po drugiej stronie niewidzialnej szyby.
- Gdzieś musi być jakaś brama – pomyślał. – Gdzieś musi być brama do tamtego świata, tylko gdzie?
Po niebie płynęły białe chmury i nawoływała się z góry jaskółcza dziatwa. Gotyckimi literami kreśliła na tablicy nieba kod dostępu, którego nie potrafił odczytać, bo po pijanemu przestawał rozumieć ptaki.
W pewnym momencie zauważył, jego znajomi gdzieś znikli razem z winem. Pobiegł za nimi w jedną, a potem w drugą stronę, chwiały się trawy potrącone, ale w końcu zrezygnowany machnął ręką.
- Tam poszli, tam – pokazywał jakiś chłopak, ale udał, że nie słyszy.
Czuł, że jakby doszło do czego, to by sobie z tamtymi nie poradził, więc może lepiej, że poszli, zabierając tylko wino.
- Wódka jest słaba, ale najmocniejszemu da rady – szept cichy, delikatny, ledwie słyszalny, jak szmer strumienia.
- Kto to do mnie mówi?
- Już nikt.
W środku zieloności stał rozpłaszczony na niewidzialnej szybie i tęsknił, och! jak bardzo tęsknił za tamtym lepszym światem. I zapragnął wyzdrowieć, i zawrócił do miasta, i poszedł do poradni odwykowej.


Propozycja awansu

Wszedł do poradni, odszukał starą, siwą pielęgniarkę, usiadł przy biurku i zaczął płakać.
- Dlaczego pan do mnie przyszedł? – zapytała.
- Bo się leczyłem u pani antikolem – wyjaśnił.
- I co? Nie pomogło.
- Nie pomogło.
Ukrył twarz w dłoniach, a potem spuścił głowę jeszcze niżej i płakał oparty czołem o biurko. Skarżył się smutno, że on już tak dłużej nie może, i żeby mu się pomogła wyleczyć.
Rozczuliła się nad nim jak dobra i mądra matka.
- Dobrze – powiedziała życzliwym, zatroskanym głosem. – Jak ci antikol nie pomógł, to pojedziesz na leczenie – zadecydowała i chyba nawet miała go ochotę przytulić.
Kiwał potakująco głową i nic się nie odzywał, tylko płakał. Rzutka była, energiczna i momentalnie uruchomiła liczne sprężyny. W ciągu godziny podjechała karetka, żeby go zawieźć do odległego o osiemdziesiąt kilometrów miasta, gdzie był jeden z lepszych oddziałów odwykowych. W karetce jeszcze trochę popłakiwał. Nie za bardzo mu chciało, bo już go rozżalenie opuszczało, ale skoro go wieźli jako nagły przypadek, to przecież wypadało popłakać.
Tak był sponiewierany przez wódkę, że patrzył pokornie i ulegle na mijane po drodze miasta jak zbity psiak. Ożywił się jedynie trochę, kiedy przejeżdżali przez jego rodzinne strony i potem, kiedy dojeżdżali do szpitala.
Wielka, dwupiętrowa bryła podobnego do pałacu budynku, wkomponowana była w drzewa starego parku. Było późne popołudnie, nie było ordynatora i dano na razie z nienormalnymi. Z ciekawością i obawą patrzył na ich nieruchome, ziemiste twarze. Palili papierosa za papierosem, korytarz był tak zadymiony, że na ściennym zegarze nie można było doczytać godziny.
Spacerowali jak zamknięte w klatce zwierzęta, w pewnym momencie podszedł do niego sympatyczny mężczyzna w sportowym dresie i poprosił o papierosa. Wyciągnął paczkę i natychmiast ustawiła się kilkunastoosobowa kolejka. Jeden przez drugiego wyciągali bez pytania papierosy.
- Nie częstuj, bo nie nastarczysz – powiedział z pobłażliwym uśmiechem rozmówca.
Pociągnął Kubę za rękaw i rozglądając się podejrzliwie na boki, powiedział konspiracyjnym szeptem, kiedy stanęli przy oknie.
Widzisz, tak naprawdę, to ja mam papierosy, ale szukałem pretekstu, żeby z tobą porozmawiać. Jak masz na imię?
- Kuba.
- Ładnie, a teraz słuchaj uważnie, bo to sprawa wagi państwowej. Mam telepatyczne przekazy od kosmitów, jestem ich tajnym współpracownikiem i chciałem cię zwerbować do współpracy na rzecz odległej gwiazdy. Wystawię ci rekomendację, ale na razie będą ci nadawali tylko czarno białe przekazy.
- A ty masz jakie?
- Ja mam kolorowe, bo jestem szefem siatki szpiegowskiej. Nadają mi telepatycznie trójwymiarowe hologramy i na razie będziesz mi podlegał, bo jestem oficerem liniowym.
- Dziękuję, ale ja nie chcę współpracować z kosmitami – odpowiedział grzecznie. – Kocham ziemię i nie chcę być kosmicznym szpiegiem.
- A jakby ci nadali szlachectwo i zrobili swoim generałem? – nalegał tamten z nadzieją w głosie. – Masz fajną, niebieską koszulę z naramiennikami i można by ci wyhaftować na każdym ramieniu po wężyku i po dwie gwiazdki, i byłbyś generałem dywizji. Jak chcesz, to pójdę do siostry oddziałowej i wydam polecenie, żeby ci wyhaftowała, chcesz?
- Nie chcę.
- Na pewno nie pozwolisz się zwerbować?
- Na pewno.
- Nawet jakby cię zrobili szlacheckim generałem?
- Nawet wtedy – zakończył Kuba zdecydowanie i odszedł.
Spacerował po zadymionym korytarzu i uśmiechał się z goryczą wspominając propozycję liniowego oficera. Na zakończenie trzydniowego pijaństwa, alkohol zaproponował mu awans na generała swojego oszalałego wojska. Wojska przeznaczonego na przemiał w młynie ewolucji.
Postanowił się stąd wydostać jak najprędzej.
- Musi pan poczekać do jutra – wyjaśniła pielęgniarka. – Porozmawiać rano z ordynatorem.
Kolacja była niesmaczna, kawałek żółtego sera, dwie kromki razowca i półlitrowy garnuszek wodnistej lury. Jedzenie mu rosło w ustach i nie chciało przejść przez gardło.
Patrzył z zazdrością na zajadających sąsiadów. Mlaskali i rozlewali kawę po stołach, niektórzy zlizywali językiem. Zmusił się do jedzenia, bo nie jadł od przedwczoraj.
Od samego rana czatował na ordynatora i zaraz po ósmej był u niego w gabinecie. Powiedział stanowczo, że chce wyjść do domu i czekał zaniepokojony na reakcję. Ordynator popatrzył w papiery i powiedział.
- Przecież chce się pan leczyć z alkoholizmu.
- Nie chcę.
- Nie jest pan alkoholikiem ?
- Nie jestem – zaprzeczył.
Nie wiedział jeszcze, że alkoholizm jest szatańskim demagogiem, który najmądrzejszemu potrafi wmówić największą głupotę.
- Wczoraj prosił pan o pomoc, wieźli pana tutaj karetką osiemdziesiąt kilometrów – powiedział lekarz.
- Ale już jestem zdrowy.
- Oszukuje pan samego siebie, ale nie mogę panu pomóc.
- Dlaczego ?
- Bo jeszcze pan nie dojrzał do leczenia.
- Dlaczego ?
- Bo jeszcze pan nie sięgnął swojego dna i nie ma się od czego odbić.
- Sięgnąłem, wczoraj.
- To jeszcze nie było pańskie dno, pańskie dno jest dużo niżej.
Lekarz obserwował go przez chwilę, a potem zadał kilka luźnych pytań, na które odpowiedział szybko i logicznie.
- Jest pan wolnym człowiekiem – oznajmił. – Niech pan idzie i robi, co panu pasuje.
I Kuba poszedł, i wrócił do domu.
Zgłoś do moderatora   Zapisane

Nero01

  • Gość
Odp: Opowiadania
« Odpowiedź #183 dnia: Kwiecień 11, 2013, 19:36:34 »

Halloween
31 października, Halloween.

Bolało go w piersi. Jednak ból ten nie był spowodowany żadną fizyczną raną, a jedynie oddziaływał z głębi jego własnego umysłu. W głowie wciąż pojawiały się obrazy. Te, na których był szczęśliwy wraz ze swoją narzeczoną bledły pod naporem tych, na których jego ukochana dopieszczała swojego instruktora fitness w bardzo seksownym przebraniu pielęgniarki. Jej zaskoczona mina, a potem przerażona, gdy ten zaczął katować jej kochanka. Nie mógł znieść obrzydzenia, strachu i nienawiści wymalowanych na jej pięknej twarzy.
Ze złości uderzył zaciśniętą pięścią w kierownicę. Droga rozciągająca się przed przednią szybą była ciemna i nieprzenikniona. Nawet specjalne światła, w które było wyposażone jego auto nie mogły się przebić przez ścianę gęstej, mlecznobiałej mgły. Jednak mężczyzna wrzucił kolejny bieg i docisnął pedał gazu. Sięgając po napoczętą butelkę drogiej wódki zastanawiał się co zrobił źle. Może nie dbał o nią wystarczająco? Może nie spełnił jej oczekiwań? Dla niego była całym jego życiem. Wiązał z nią i tylko z nią swoją przyszłość. Gotów był poświęcić dla niej wszystko. Dlaczego ona tego nie doceniała? Może nie potrafił jej tego okazać w odpowiedni sposób?
Z ulgą przyjął jedynie fakt, iż wlewany w siebie od kilku godzin alkohol zaczynał dawać efekty. Z opóźnieniem docierały do niego wszystkie bodźce. Obraz przed oczami wciąż się rozmywał. Ciężko mu było stwierdzić, czy jedzie odpowiednim pasem, czy może sunie już po poboczu. Ryk silnika zagłuszał wszystko odbijając się donośnie w jego głowie niczym dźwięk w małym, pustym, szczelnie zamkniętym pomieszczeniu. Plamy i cienie przemykające za szybą przybierały przeróżne, fantazyjne kształty. I nagle jeden z nich o humanoidalnej formie wyłonił się z mgły przed maską jego auta. Z opóźnieniem zarejestrował zderzenie. Wciskając hamulec czuł jak strach w postaci zimnego węża sunie wzdłuż kręgosłupa mrożąc jego ciało. Jego żołądek zawiązał się w ciasny supełek powodując falę mdłości, a walące w szaleńczym tempie serce podeszło mu do gardła. Niepewnie spojrzał w lusterko modląc się w duchu, aby nie ujrzeć, tego, czego się tam spodziewał. Jęknął żałośnie widząc jak powyginany pod dziwnymi kątami kształt nie wykazywał żadnych oznak życia.
- To tylko zwierze. To tylko zwierze. To tylko, duże, zbłąkane zwierze - mamrotał to pod nosem niczym mantrę, aż w końcu zaczął wierzyć w powtarzane sobie słowa.
Zmienił bieg i ruszył dalej nie oglądając się za siebie, lecz nieprzyjemne uczycie nie chciało go opuścić.
***
31 października, Halloween. Rok później.

- Stary, nie daj się prosić - jęczał jego przyjaciel. - Zobaczysz, zabawimy się. Hektolitry darmowego piwa, przekąski i gorące, chętne panienki w obcisłych kostiumach. Czego więcej chcieć od życia?
- Świętego spokoju - mruknął pod nosem. - Nigdzie nie idę.
- Idziesz, idziesz, tylko jeszcze o tym nie wiesz... znaczy już wiesz... No wiesz, o co mi chodzi - zaśmiał się z własnego bełkotu.
- Właśnie nie - odburknął.
- Sęk w tym, że jeszcze się nie otrząsnąłeś po Nicki - zaczął przywołując obraz jego byłej narzeczonej. - Stary, minął rok, a ta suka wciąż zatruwa ci głowę. Nie-jest-te-go-wa-rta! Potrzebujesz pocieszenia. A uwierz mi, studentki potrafią pocieszać.
- Nie o to chodzi - bronił się.
- No, chłopie, jak cię studentki nie interesują, to ja zaczynam się o ciebie poważnie martwić. Chyba nie zmieniłeś upodobań, co? Mam nadzieję, że magazyn z tym półnagim modelem, leżący na szafce, to tylko czysty przypadek.
Spojrzał na niego krytycznie i westchnął zrezygnowany.
- Dobra, ale nie założę na siebie tego kretyńskiego kostiumu.
- Kobiety uwielbiają kowboi - wyszczerzył się.
- Tylko w twoim świecie - odgryzł się.
***
Kanapa, na której siedział była niewygodna, sączone piwo rozwodnione, muzyka - kiczowata, a samopoczucie parszywe. Jednak wziął kolejny łyk, rozłożył się w miarę wygodnie i zignorował dudniący hałas, który na pewno zakłócał spokojny sen sąsiadów.
Nagle obok niego opadła dziewczyna w skórzanym przebraniu kobiety-kot. Jej policzki były zaczerwienione, a oczy nieco zaszklone, co pewnie było efektem trzymanej przez nią, niepełnej butelki wódki. Miała bardzo zgrabne ciało i ładny uśmiech.
- Czemu pijesz to świństwo? - oburzyła się widząc trzymany przez niego kubek z piwem.- Masz, napij się czegoś porządnego.
Z chęcią przyjął podaną mu butelkę. Upił spory łyk, krzywiąc się na ostry smak. Dziewczyna widząc to uśmiechnęła się promiennie.
- Dzięki - powiedział z wdzięcznością.
- Nie ma za co. A gdzie twoje przebranie? - zapytała.
- Jestem Batmanem - odparł poważnie.
- Ach tak...? A gdzie maska? I peleryna? I obcisłe spodnie?
- Dzisiaj nie jestem tu służbowo - puścił do niej oko. - Tylko nie mów nikomu. Nie mogą mnie zdemaskować.
- Rozumiem - zaśmiała się. - Więc jak mam się do ciebie zwracać, aby nic nie zdradzić?
- Mów mi Dev - przedstawił się.
- Jestem Katy.
Podniosła butelkę do ust i napiła się. Potrząsnęła głową i wyciągnęła do niego rękę. Wziął kolejny łyk. Tym razem alkohol przeszedł mu łatwiej przez gardło.
- Widzę, że nie za dobrze się tu bawisz - stwierdziła.
- Po prostu nie mogłem sobie znaleźć odpowiedniego towarzystwa - odparł. - Aż do teraz.
Dziewczyna zareagowała kolejnym olśniewającym uśmiechem.
- Trochę tu głośno, nie uważasz? - zamruczała.
- Za głośno, jak na mój gust - odparł.
- To dobrze. Znam dużo spokojniejsze miejsce. Chcesz je zobaczyć? - spytała.
- Pewnie - uśmiechnął się.
***
Pchnęła go na wygodne, miękkie łóżko. Dosiadając go okrakiem zaczęła rozpinać pospiesznie kolejne guziki jego koszuli, która po chwili wylądowała na ziemi. Przyciągnął ją do siebie i zaczął namiętnie całować błądząc dłońmi po skórzanym stroju, szukając na jej plecach zamka, który pozwoliłby się pozbyć przebrania. Odsunęła się od niego z uśmiechem i ściągnęła przez głowę czarny top, ukazując jędrne piersi prężące się w jego stronę. Złapał ją za biodra i przewrócił na plecy. Znajdując się między nogami dziewczyny zaczął błądzić dłońmi po jej wypukłościach. Katy głośno westchnęła. Podniecenie i namiętność kumulująca się między nimi przybrała znacznie na sile.
Wtedy poczuł nieprzyjemne ukłucie w żołądku. Przed jego oczami pojawiła się roześmiana twarz Nicki, którą zaraz zastąpił brzydki grymas bólu i zniesmaczenia. Wszystko zasłoniła mgła, a z niej wyłonił się cień w kształcie człowieka. W jego uszach rozbrzmiał krzyk przepełniony cierpieniem, a kształt zaczął łamać się pod dziwnymi kątami. Po chwili wszystko wróciło do normy. Widział tylko zdziwioną twarz Katy.
- Wszystko w porządku? - zapytała.
- Przepraszam. Nie mogę - wybełkotał i zerwał się z łóżka zgarniając po drodze swoją koszulę.
Wybiegł na zewnątrz ignorując niezadowolone krzyki dziewczyny. Ciężko oddychając oparł się o ścianę budynku. Konwulsje w żołądku przybrały na sile, zmuszając go do zwrócenia wszystkiego, co wcześniej zjadł i wypił. Jednak nie poczuł się lepiej. Zaczęło mu się kręcić w głowie.
Rozejrzał się wokół siebie szukając tego kretyna ( czyt. przyjaciela), który go tu zaciągnął. Jednak nie dojrzał go wśród roześmianych i zajętych sobą imprezowiczów. Wyciągnął z kieszeni telefon komórkowy. Kiedy go odblokował na ekranie pojawiła się informacja, że powinien podłączyć ładowarkę, a dosłownie sekundę później urządzenie się wyłączyło. Przeklął pod nosem i ruszył przed siebie. Z jednego ze stołów wziął otwartą butelkę whiskey i opuścił imprezę.
***
Picie w tym stanie wcale nie jest dobrym pomysłem - powtarzał sobie. Chociaż co mi tam, przecież nikogo nie potrącę - zaśmiał się gorzko, aczkolwiek wcale nie było mu do śmiechu.
Podniósł butelkę do ust i pociągnął spory łyk. Droga przed nim zdawała się falować. Doskonale zdawał sobie sprawę, że to efekt działania alkoholu, ale kiedy starał się skupić na tym co widzi, obraz rozpływał się jeszcze bardziej. Zrezygnowany nakazał swoim nogom iść w miarę prosto. Nie był do końca pewny, czy go słuchają, jednak lepszego pomysłu nie miał. W miarę posuwania się do przodu, robiło się coraz ciemniej. I coraz późniejsza godzina nie miała wcale z tym nic wspólnego. Światło z ustawionych równolegle wzdłuż drogi lamp było tłumione przez wciąż gęstniejącą, mlecznobiałą mgłę. Mimo otaczającej go przestrzeni ogarnęło go nieprzyjemne, klaustrofobiczne uczucie. Miał wrażenie, że jest zamknięty w małym, ciasnym pokoiku z białymi, puchowymi ścianami. Zupełnie jak na oddziale psychiatrycznym. Przynajmniej oszczędzili mi kaftan bezpieczeństwa, rzucił w duchu, jednak zaraz uświadomił sobie, że mgła, brak widoczności, działający alkohol i dziwnie osłabione samopoczucie równie dobrze krępują jego ruchy.
Kiedy do jego uszu dotarły niewyraźne dźwięki pomyślał, że może powinien zgłosić się na wspominany odział. Po chwili jednak dźwięki zmieniły się w głosy, dużo różnorodnych głosów prowadzących przejęte konwersacje. Ruszył w ich kierunku. Z rozmowami zaczęły się komponować odgłosy wesołego śmiechu, a nawet muzyki. Doś dziwnej muzyki - stwierdził Dev. Melodia na pewno nie pochodziła z radia, nie było w niej nic ze współczesnych utworów doprawianych dużą dawką elektroniki. Jednak osoby grające na instrumentach sprawiały się o niebo lepiej niż niejedna maszyna. Piosenka wręcz hipnotyzowała, a kiedy kobiecy chór zaczął śpiewać, mężczyźnie przemknęło przez myśl, że teraz mógłby umrzeć szczęśliwy.
Niczym pogrążony w sennym marzeniu lunatyk ruszył za dźwiękami, brodząc wyciągniętymi przed sienie dłońmi w mlecznobiałej istocie wypełniającej w tamtej chwili jego świat. Mgła, niczym dwie ruchome ściany zaczęła się rozchodzić tworząc coś w rodzaju tunelu, u wylotu którego połyskiwało słabe, aczkolwiek jasne światło. Naprawdę musiałem umrzeć - przemknęło mu przez głowę, jednakże harmonijna muzyka skutecznie rozproszyła tę myśl. Jednak gdzieś na granicy podświadomości kołatało się jedno zdanie niedające mu spokoju: Po tym wszystkim powinienem trafić do piekła, nie nieba.
W świetle powoli zaczęły rysować się kształty, nabierające z każdym jego krokiem coraz więcej wyrazistości. Zamknął oczy, gdy jasność go poraziła, a kiedy otwarł je na powrót okazało się, że znów znalazł się na halloweenowym przyjęciu, jednak bardzo różniącym się od tego, z którego wyszedł. Właściwie przypominało to trochę festiwal. Wzdłuż brukowanej drogi poustawiane były różnego rodzaju stragany i stoiska, przy których tłoczyli się poprzebierani ludzie. Trasa rozciągająca się przed nim była prosta, ale wzbijała się nieco w górę prowadząc do kamiennych schodów u szczytu, których stał żeński chór i mężczyźni grający na instrumentach. Wszystkie śpiewające kobiety były piękne i ubrane w białe, skromne sukienki. Mężczyźnie skojarzyły się z anielicami, którymi może i były, gdyż on nigdy w życiu nie słyszał tak pięknych głosów. Mimo iż wszystkie były zachwycające, to jedna z nich wyróżniała się w szczególności. Kruczoczarne, rozpuszczone włosy oplatały jej zgrabną sylwetkę aż do ud, a w oczach odbijał się blask rozwieszonych wszędzie, kolorowych lampionów. Miała delikatny uśmiech, jednak gdy śpiewała Dev mógłby przysiąc, że emanowała ogromną, wręcz namacalną mocą.
Nagle poczuł szturchnięcie. Mężczyzna w przebraniu żołnierza zderzył się z nim barkiem. Jego uniform był bardzo stary, jak ocenił Dev. Widywał takie tylko w filmach historycznych i muzeach.
- Przepraszam - wymamrotał mężczyzna i spojrzał na niego.
Dev w pierwszym odruchu chciał odskoczyć, ale się powstrzymał, uświadamiając sobie, że to co widzi, to nic innego jak doskonale przygotowane przebranie.
- Nie ma sprawy - odparł do siwowłosego. Perfekcjonizm jego przebrania polegał na szczegółach, które były wykonane z niezwykłą starannością. Z klatki piersiowej żołnierza sączyła się czerwona ciecz imitująca ranę postrzałową. Jednak Deva najbardziej zachwyciła metalowa kula spoglądająca złowrogo z miejsca, w którym powinna znajdować się gałka oczna.
Mężczyzna ruszył dalej zapominając o Devie, a chór zaczął śpiewać nową piosenkę. Kiedy usłyszał pierwsze dźwięki poczuł przyjemne mrowienie, a na ciele zagościła gęsia skórka. Zdał sobie sprawę, że jego nogi przybierają konsystencję waty. Zaczął tracić równowagę, więc odruchowo wyciągnął dłoń, aby się czegoś złapać. Ze zdziwieniem stwierdził, że trafił na drewniany blat. Po jego prawej stronie stało stoisko pełniące rolę baru. Zmusił się, aby usiąść na wysokim krześle, lecz nie spuszczał wzroku z anielskiego chóru.
Zgłoś do moderatora   Zapisane

Lajna

  • Samica Alpha(nr 2)
  • Admin
  • Mentor
  • ********************
  • Wiadomości: 16118
  • Я ненавиджу, коли хтось є підробленою.
Odp: Opowiadania
« Odpowiedź #184 dnia: Kwiecień 11, 2013, 19:38:59 »

fajne a jakie długie
Zgłoś do moderatora   Zapisane




Rozpływam się wśród fal
Pod wodą tracę oddech
Serce zgubiłam w oceanie wspomnień
Pokryta łuską wstydu
Uderzam w taflę wody
Tonę pod powieką łez i trwogi

Nie ma już ratunku, zatapiam się
Na głowie diamentowy diadem zmienił się cierń

Imię: Lajna
Płeć: Wadera a jak inaczej?
Wiek: 5 lat/22 dzień/ I połowa (Dużo, ale uznajmy, że tyle Xd T_T)
Partner: Arser, który zrobił PUF! (zaręczeni)
Potomstwo: Sierra
Moce:
1.Sharingan (nie kopiować!)
2.Wielożytność
3.Żywioły + Żywioł cienia
4.Kaguya (nie kopiować!)
5.Moc uzdrawiania
6.Magia
7.Zmiennokształtność
8.Moce obronne
9.Magia Duszy
10. Energia Ciała
           + Nieśmiertelność (dzięki eliksirowi)
Wytłumaczenie mocy w KP :*



Nie chcę Cię zwabić urzekającym śpiewem
Nie wyjdę też na ziemię
Straciłam już swój ląd
Uciekam stąd
Chowam swój sztylet
Nikogo już nie zranię
Zaginę w tej otchłani
Nie ujrzysz więcej mnie
Oddalam się

Chciałam uwolnić się
Wyjść wreszcie na powierzchnię
W stalowej klatce zatrzasnęłam serce
Słuchałam śpiewu ptaków
Kochałam się w powietrzu
Stawiałam zamki z piasku w strugach deszczu

UM:
Siła: 507
Zręczność: 507
Czujność: 506
Odwaga: 507
Moce: 506
Szybkość: 507

Towarzysze:
Feniks Srebrzysty - Majna
Misterna - Misty
Feniks Złocisty - Złoty
Menor - Blue
Haniele - Iris

WD: 885 (ehehe gdybym widziała xd Od kilku miesięcy nie uzupełniam ^^)



W wodzie się rozpłynę nie znajdziesz mnie
Nie chcę kolekcjonować kości i złamanych serc

Nero01

  • Gość
Odp: Opowiadania
« Odpowiedź #185 dnia: Kwiecień 11, 2013, 19:43:15 »

no i co?
Zgłoś do moderatora   Zapisane

Nero01

  • Gość
Odp: Opowiadania
« Odpowiedź #186 dnia: Kwiecień 11, 2013, 19:43:30 »

Uciekaj, człowieku - odparł grobowo barman. - Uciekaj, póki możesz.
Dev starał się zignorować targające nim konwulsję i poderwać się na nogi. Jednak szło mu to bardzo opornie. Kręciło mu się w głowie, a odgłosom łamanych kości towarzyszył obezwładniający szum. Przed oczami zaczęły przelatywać czarne mroczki. Nakazał swoim nogom biec bez względu na wszystko, jednak te co chwilę traciły rytm i potykały się o najmniejsze przeszkody.
Obejrzał się za siebie i zobaczył jak cienista postać nieubłagalnie zbliża się w jego kierunku. Zahaczył butem o wystający z ziemi korzeń i upadł na ziemię. Nie zwracając uwagi na otarcia starał się podnieść, lecz ta sama siła, która go przyciągnęła do tego miejsca, teraz przygniatała bezlitośnie do ziemi. Jęknął żałośnie czując jednocześnie jak coś ciepłego spływa mu po nodze. Zaraz jednak o tym zapomniał, gdyż zjawa pochyliła się nad jego twarzą. Świdrowały go dogłębnie jej przekrwione, czerwone oczy. Spod posklejanych zakrzepniętą krwią włosów wypłynęła czerwona kropla zaznaczająca szkarłatną ścieżkę wzdłuż jej czoła, aby po chwili skapnąć na policzek Deva. Zjawa uśmiechnęła się szeroko ukazując rząd zgniłych zębów, a mężczyznę owinął smród, od którego go zemdliło.
I wtedy poczuł jak łamie się jego pierwsza kość. Krzyknął głośno, a do oczu napłynęły świeże łzy. Potem z chrzęstem pękła kolejna. I następna. Niewidzialna siła wyginała jego kończyny pod dziwnymi kątami. Mężczyzna czuł każdy rozrywany nerw z osobna. Błagał w myślach o śmierć, lecz uśmiechnięta postać nie miała dla niego litości.
Gdy z jego rąk i nóg pozostał tylko sypki pył, mężczyzna poczuł jak żebra uginają się pod jakimś ogromnym ciężarem. Zaczynał się powoli dusić, czując jak każda kość z kolei pęka z nieprzyjemnym echem odbijającym się wewnątrz jego głowy. Do ust napłynęła mu krew, którą zaczął pluć, jednak jej wciąż przybywało coraz więcej.
Zjawa pochyliła się nad nim jeszcze niżej. Mężczyzna poczuł jak pachnie śmierć - strachem, moczem, ziemią, zgnilizną, pleśnią. Jej włosy przylepiły się mu do twarzy tworząc lepkie ślady na jego skórze. Duch złożył swoje spękane usta do pocałunku, który zostawił na czole Deva. Wraz z nieprzyjemnym, mokrym mlaśnięciem coś pękło w jego czaszce. Kobieta zaczęła się śmiać. Dev powoli tracił przytomność, lecz wcale nie przynosiło to ukojenia. Miał wrażenie, że jest jedną, wielką, bolącą kupą mięsa, której nawet oddychanie sprawia niewyobrażalne cierpienie. Śmiech zjawy stawał się coraz wyższy. Z jego uszu zaczęła wypływać krew, gdy nie mogły już nieść takiej częstotliwości. Brzmi zupełnie jak samochodowy klakson, przeszło mu przez myśl. I w tamtym momencie poczuł kolejne uderzenie, które wyrzuciło go w powietrze. Zderzenia z ziemią już nie pamiętał.
***
Najpierw były głosy. Z początku niewyraźne, zwykły bełkot, który słyszy się, gdy gdzieś w oddali gra telewizor, bądź radio, albo, kiedy w zatłoczonym barze, przy każdym ze stolików jest prowadzona energiczna, zaciekła konwersacja. Potem był obraz. Najpierw oślepiająco jasne światło, które po chwili rozbiło się na promienie pełne tęczowych barw. Zastąpiły je kolorowe obłoki w bliżej nieokreślonych kształtach. Przywodziły na myśl obraz namalowany przez dziecko, które uczy się dopiero, do czego służy pędzel. Następne z kolei były fragmenty wspomnień, które bardziej przypominały chory sen, człowieka mieszającego prochy nieznanego źródła z alkoholem i papierosami. Gorąca, chętna dziewczyna w skórzanym stroju, gęsta mgła i towarzyszące jej klaustrofobiczne uczucie, anielski chór, barman z rozwaloną czaszką i trupy, ale nie takie spokojnie spoczywające w grobach, lecz żyjące, poruszające się, przerażające trupy. I przekrwione oczy zjawy o nienaturalnie powyginanych kończynach. Jej wysoki śmiech raniący uszy. I jego krzyk. Pełen bólu, cierpienia, żalu i skruchy krzyk, kiedy uświadomił sobie, kogo tak na prawdę spotkał.
- Dajcie mu coś! - wrzasnął znajomy, męski głos. - Cierpi.
- Nie możemy mu dać więcej morfiny - odparł głos, którego nie poznał.
- Zróbcie coś - naciskał ten znajomy.
- Przykro mi, nie możemy.
Dev tak na prawdę nie czuł żadnego fizycznego bólu. Morfina spełniła swoje zadanie, jednak wewnątrz był wciąż na nowo łamany, szarpany i deptany. Światło przed jego oczami zaczęło czernieć, co przyjął z ulgą.
***
Obudził się wyczerpany i obolały. Nad sobą widział białe kwadraty w czarne plamki tworzące sufit. Obrócił głowę w prawo i spostrzegł swojego przyjaciela. Spał na siedząco w plastykowym, niewygodnym krześle. Wciąż miał na sobie kostium pirata, lecz przepaska na oko, z której był taki dumny gdzieś zniknęła.
Dev chciał wziąć głębszy wdech, aby coś powiedzieć, lecz ta czynność sprawiła mu okropny ból w klatce piersiowej, przez co wydał z siebie jedynie słaby jęk. To jednak wystarczyło, alby obudzić śpiącego obok mężczyznę.
- O! Stary!- ucieszył się. - Obudziłeś się. Dobrze. Czekaj, pójdę po lekarza. Nigdzie się nie ruszaj.
Jakbym był w stanie, głupku - jęknął w myślach.
Po chwili przybiegł z ubranym na biało lekarzem.
- Może pan mówić? - zapytał doktor.
Dev w odpowiedzi tylko jęknął.
- Miał pan bardzo poważny wypadek - zaczął lekarz. - Zderzył się pan z rozpędzoną ciężarówką. Właściwie to cud, że pan w ogóle żyje. Jednak obrażenia były bardzo poważne. Miał pan zmasakrowane kończyny i bardzo mi przykro, ale, aby pana uratować musieliśmy je amputować...
Dev nie słuchał dalszego wywodu. Gdzieś w głębi podświadomości, jeszcze przed przyjściem mężczyzny w kitlu, wiedział, że tak właśnie się to skończyło, chociaż wcale nie chciał dopuścić tej myśli do siebie. Był przerażony, ale zdawał sobie też sprawę, że to właśnie jest jego kara wymierzona przez dziewczynę o kruczoczarnych włosach.
Tak, piękną dziewczynę o anielskim głosie, bo zjawę stworzył sam, uciekając i pozwalając jej cierpieć zarówno przed jak i po śmierci.
Zgłoś do moderatora   Zapisane

Lajna

  • Samica Alpha(nr 2)
  • Admin
  • Mentor
  • ********************
  • Wiadomości: 16118
  • Я ненавиджу, коли хтось є підробленою.
Odp: Opowiadania
« Odpowiedź #187 dnia: Kwiecień 11, 2013, 19:44:26 »

Długie są najlepsze!
Zgłoś do moderatora   Zapisane




Rozpływam się wśród fal
Pod wodą tracę oddech
Serce zgubiłam w oceanie wspomnień
Pokryta łuską wstydu
Uderzam w taflę wody
Tonę pod powieką łez i trwogi

Nie ma już ratunku, zatapiam się
Na głowie diamentowy diadem zmienił się cierń

Imię: Lajna
Płeć: Wadera a jak inaczej?
Wiek: 5 lat/22 dzień/ I połowa (Dużo, ale uznajmy, że tyle Xd T_T)
Partner: Arser, który zrobił PUF! (zaręczeni)
Potomstwo: Sierra
Moce:
1.Sharingan (nie kopiować!)
2.Wielożytność
3.Żywioły + Żywioł cienia
4.Kaguya (nie kopiować!)
5.Moc uzdrawiania
6.Magia
7.Zmiennokształtność
8.Moce obronne
9.Magia Duszy
10. Energia Ciała
           + Nieśmiertelność (dzięki eliksirowi)
Wytłumaczenie mocy w KP :*



Nie chcę Cię zwabić urzekającym śpiewem
Nie wyjdę też na ziemię
Straciłam już swój ląd
Uciekam stąd
Chowam swój sztylet
Nikogo już nie zranię
Zaginę w tej otchłani
Nie ujrzysz więcej mnie
Oddalam się

Chciałam uwolnić się
Wyjść wreszcie na powierzchnię
W stalowej klatce zatrzasnęłam serce
Słuchałam śpiewu ptaków
Kochałam się w powietrzu
Stawiałam zamki z piasku w strugach deszczu

UM:
Siła: 507
Zręczność: 507
Czujność: 506
Odwaga: 507
Moce: 506
Szybkość: 507

Towarzysze:
Feniks Srebrzysty - Majna
Misterna - Misty
Feniks Złocisty - Złoty
Menor - Blue
Haniele - Iris

WD: 885 (ehehe gdybym widziała xd Od kilku miesięcy nie uzupełniam ^^)



W wodzie się rozpłynę nie znajdziesz mnie
Nie chcę kolekcjonować kości i złamanych serc

Nero01

  • Gość
Odp: Opowiadania
« Odpowiedź #188 dnia: Kwiecień 11, 2013, 20:02:26 »

Tak racja!!!!!!!!!
Zgłoś do moderatora   Zapisane

Lajna

  • Samica Alpha(nr 2)
  • Admin
  • Mentor
  • ********************
  • Wiadomości: 16118
  • Я ненавиджу, коли хтось є підробленою.
Odp: Opowiadania
« Odpowiedź #189 dnia: Kwiecień 11, 2013, 20:04:00 »

:D
Zgłoś do moderatora   Zapisane




Rozpływam się wśród fal
Pod wodą tracę oddech
Serce zgubiłam w oceanie wspomnień
Pokryta łuską wstydu
Uderzam w taflę wody
Tonę pod powieką łez i trwogi

Nie ma już ratunku, zatapiam się
Na głowie diamentowy diadem zmienił się cierń

Imię: Lajna
Płeć: Wadera a jak inaczej?
Wiek: 5 lat/22 dzień/ I połowa (Dużo, ale uznajmy, że tyle Xd T_T)
Partner: Arser, który zrobił PUF! (zaręczeni)
Potomstwo: Sierra
Moce:
1.Sharingan (nie kopiować!)
2.Wielożytność
3.Żywioły + Żywioł cienia
4.Kaguya (nie kopiować!)
5.Moc uzdrawiania
6.Magia
7.Zmiennokształtność
8.Moce obronne
9.Magia Duszy
10. Energia Ciała
           + Nieśmiertelność (dzięki eliksirowi)
Wytłumaczenie mocy w KP :*



Nie chcę Cię zwabić urzekającym śpiewem
Nie wyjdę też na ziemię
Straciłam już swój ląd
Uciekam stąd
Chowam swój sztylet
Nikogo już nie zranię
Zaginę w tej otchłani
Nie ujrzysz więcej mnie
Oddalam się

Chciałam uwolnić się
Wyjść wreszcie na powierzchnię
W stalowej klatce zatrzasnęłam serce
Słuchałam śpiewu ptaków
Kochałam się w powietrzu
Stawiałam zamki z piasku w strugach deszczu

UM:
Siła: 507
Zręczność: 507
Czujność: 506
Odwaga: 507
Moce: 506
Szybkość: 507

Towarzysze:
Feniks Srebrzysty - Majna
Misterna - Misty
Feniks Złocisty - Złoty
Menor - Blue
Haniele - Iris

WD: 885 (ehehe gdybym widziała xd Od kilku miesięcy nie uzupełniam ^^)



W wodzie się rozpłynę nie znajdziesz mnie
Nie chcę kolekcjonować kości i złamanych serc

Nero01

  • Gość
Odp: Opowiadania
« Odpowiedź #190 dnia: Kwiecień 11, 2013, 20:10:07 »

Buba Nudy!!!
Zgłoś do moderatora   Zapisane

Lajna

  • Samica Alpha(nr 2)
  • Admin
  • Mentor
  • ********************
  • Wiadomości: 16118
  • Я ненавиджу, коли хтось є підробленою.
Odp: Opowiadania
« Odpowiedź #191 dnia: Kwiecień 11, 2013, 20:14:35 »

hehe
Zgłoś do moderatora   Zapisane




Rozpływam się wśród fal
Pod wodą tracę oddech
Serce zgubiłam w oceanie wspomnień
Pokryta łuską wstydu
Uderzam w taflę wody
Tonę pod powieką łez i trwogi

Nie ma już ratunku, zatapiam się
Na głowie diamentowy diadem zmienił się cierń

Imię: Lajna
Płeć: Wadera a jak inaczej?
Wiek: 5 lat/22 dzień/ I połowa (Dużo, ale uznajmy, że tyle Xd T_T)
Partner: Arser, który zrobił PUF! (zaręczeni)
Potomstwo: Sierra
Moce:
1.Sharingan (nie kopiować!)
2.Wielożytność
3.Żywioły + Żywioł cienia
4.Kaguya (nie kopiować!)
5.Moc uzdrawiania
6.Magia
7.Zmiennokształtność
8.Moce obronne
9.Magia Duszy
10. Energia Ciała
           + Nieśmiertelność (dzięki eliksirowi)
Wytłumaczenie mocy w KP :*



Nie chcę Cię zwabić urzekającym śpiewem
Nie wyjdę też na ziemię
Straciłam już swój ląd
Uciekam stąd
Chowam swój sztylet
Nikogo już nie zranię
Zaginę w tej otchłani
Nie ujrzysz więcej mnie
Oddalam się

Chciałam uwolnić się
Wyjść wreszcie na powierzchnię
W stalowej klatce zatrzasnęłam serce
Słuchałam śpiewu ptaków
Kochałam się w powietrzu
Stawiałam zamki z piasku w strugach deszczu

UM:
Siła: 507
Zręczność: 507
Czujność: 506
Odwaga: 507
Moce: 506
Szybkość: 507

Towarzysze:
Feniks Srebrzysty - Majna
Misterna - Misty
Feniks Złocisty - Złoty
Menor - Blue
Haniele - Iris

WD: 885 (ehehe gdybym widziała xd Od kilku miesięcy nie uzupełniam ^^)



W wodzie się rozpłynę nie znajdziesz mnie
Nie chcę kolekcjonować kości i złamanych serc

Nero01

  • Gość
Odp: Opowiadania
« Odpowiedź #192 dnia: Kwiecień 11, 2013, 20:49:22 »

hihi
Zgłoś do moderatora   Zapisane

Kryształowa

  • Gość
Odp: Opowiadania
« Odpowiedź #193 dnia: Kwiecień 19, 2013, 20:23:34 »

Wstawiałam ten wierszyk ?

Jak wilk, samotna, wrażliwa.
Uciekam przed światem.
Chowam się do jaskiń, jam.
Biegnę coraz dalej, tam !
Tobie tylko pokażę się.
Tylko ty znasz prawdziwą mnie.
Kochasz, czy nie,
ja zawsze będę przy tobie..
Zgłoś do moderatora   Zapisane

anka06

  • Gość
Odp: Opowiadania
« Odpowiedź #194 dnia: Kwiecień 19, 2013, 20:29:53 »

Nie wiem, ale bardzo fajny...xD
Zgłoś do moderatora   Zapisane
 

Polityka cookies