Kroczył dumnie wśród roślinności z wysoko uniesionym łbem. Czuł się jak książę w swym królestwie - cóż, właściwie tak właśnie było. Przemienił się w panterę i zręcznie wdrapał na drzewo, by przeskakiwać z gałęzi na gałąź, z konaru na inny konar. Teraz naprawdę patrzył na wszystko z góry. Doszedł do jakiegoś źródła, przy którym odpoczywało jakieś bezrozumne zwierzę. Zawarczał gardłowo, a ofiara spłoszona umknęła w zarośla. Wbiegł na jakąś grubą gałąź i położył się na niej. Łapa i ogon zwisały bezwładnie, aczkolwiek w bezpiecznej odległości od ziemi, żaden drapieżnik nie miał szansy go dosięgnąć. Powrócił do swej wilczej postaci. Nasłuchiwał i obserwował teren. Czekał, aż zjawi się jego pierwsza ofiara, takowa musiała się kiedyś zjawić.