Otworzyłam powoli jedno oko. Tak przyjemnie było spać, do której dusza zapragnęła. Dawno się już tak nie wysypiałam. Zamrugałam parę razy, zaczerpnęłam głęboko powietrze i spróbowałam wstać. Przeczuwałam, że będzie boleć. Zastane zakwasy zawsze bolały. Tym razem jednak było inaczej. Chociaż ból całkiem nie ustąpił, był stanowczo lżejszy niż poprzednich dni. Zerknęłam niepewnie na poduszki łap. Choć nie były w stanie idealnym, zeszła z nich opuchlizna i mogłam w miarę normalnie chodzić. Zauważyłam, że na ziemi pozostały poukładane w kombinacje karty. Nie pamiętałam, żebym kładła się spać. Widocznie zmogło mnie zmęczenie. Na szczęście nocą nie padał deszcz ani nie wiało zbyt mocno, bo karty ani nie zamokły ani się nie pogubiły. Na wielkie szczęście...
Podeszłam do lustra wody w jeziorze i wypiłam kilka pospiesznych łyków. Kiedy tafla na powrót się wygładziła, zobaczyłam w niej swoje, o jakże zmienione, odbicie. Sierść w końcu nabrała zdrowszego wyglądu, zniknęły także prześwitujące już spod skóry zarysy kości. Tylko blizna została. Wilczyca dotrzymała swojej obietnicy.
Moich przygodnych towarzyszy zauważyłam w okolicy pni. Pościnanych pni. Pociągnęłam nosem, ale nie było tu znać zapachu człowieka. Spojrzałam na Razerowy miecz. Jakkolwiek nieprawdopodobne się to wydawało, to on musiał kiedyś powalić te drzewa. Zaskakujące, im bardziej go poznawałam, tym więcej stwarzał nierozwiązanych zagadek. Mimo iż moje zdolności poznawcze czyjegoś umysłu się ograniczone, miałam niesamowitą ochotę poszperać trochę w jego świadomości. Uznałam to jednak za wybitny nietakt. Będzie mówił kiedy zechce i jeśli zechce.
Podeszłam do grupki. Ach, jaką przyjemność dawało teraz chodzenie! Usiadłam między Vail a Lajną, na ziemi.